W ciągu jednego dnia wymordowano 1400 osób, a około 250 osób zostało porwanych do niewoli. Reporter Superwizjera rozmawiał z osobami, które przeżyły atak Hamasu, który był początkiem kolejnej odsłony krwawego konfliktu izraelsko-palestyńskiego.
7 października Yair Yaakov i jego partnerka zostali porwani przez terrorystów i wywiezieni do Strefy Gazy.
- Mój starszy brat został zabrany ze swojego domu w kibucu. Wiem, że jest gdzieś w Gazie. Ale gdzie dokładnie - nie wiem – mówi Yaniv Yaakov.
Reporter pojechał do Kibuca Nir Oz, gdzie mieszkał Yair wraz ze swoją partnerką i dziećmi. Kibuc znajduje się zaledwie dwa i pół kilometra od Strefy Gazy. Terroryści zaatakowali go jako jeden z pierwszych.
- Po trzydziestu minutach dostaliśmy na WhatsAppie dwie wiadomości od partnerki brata. To były wiadomości głosowe. Informowała, że Yair jest ranny. Prosiła o pomoc, jednak jej głos był coraz słabszy. Bała się mówić. To był moment, w którym terroryści już byli w domu. Potem cisza. Telefony przestały odpowiadać – opowiada Yaniv.
W tych okolicach w każdym domu jest schron.
- Rząd sponsoruje ich budowę. Jest to część naszego planu bezpieczeństwa. Budowane są niemal jak schrony przeciwbombowe. Okna są kuloodporne. Zainstalowany jest system wentylacyjny, żeby ludzie mogli przebywać w nich przez długi czas – opisuje Eytan Schwartz z gabinetu premiera.
- Jesteśmy tak blisko Strefy Gazy, że kiedy zidentyfikujemy rakietę wystrzeloną stamtąd, mieszkający tu ludzie mają około piętnastu sekund do momentu, kiedy rakieta uderzy - dodaje.
Mieszkańców ze snu wyrwała seria eksplozji
- Mieszkam, a właściwie mieszkałam w kibucu Be'eri - mówi Sophie Belzon Mackay.
39-latka jest brytyjską Izraelką.
- Kiedy byłam dzieckiem, moja rodzina wyemigrowała z Londynu do kibucu Be'eri – mówi. I dodaje: - Jestem matką trójki dzieci. Mój najstarszy syn ma 12,5 roku, mam też 9-letniego syna i 3-letnią córkę. Jestem artystką wizualną, reżyserką i kuratorką w Galeria Sztuki Be'eri.
Kibuc, w którym mieszkała Sophie z rodziną jest jedną z 20 takich społeczności przy granicy ze Strefą Gazy. Mieszkało w nim około 1100 osób.
W sobotę 7 października mieszkańców obudziły głośne wybuchy.
- O szóstej rano wyrwała mnie ze snu seria bardzo głośnych eksplozji. Obudziłam dzieci i pobiegłam z nimi do schronu. Zabarykadowaliśmy drzwi – przywołuje kobieta. I dodaje: - Mamy na WhatsAppie grupę dla matek. Ona wręcz eksplodowała od wiadomości z całego kibucu o terrorystach włamujących się do domów i podkładających ogień.
Terroryści rozpoczęli atak od szturmu na główną bramę wjazdową do Be’eri, równolegle wysadzili w kilku miejscach płot ochronny dookoła kibuca. Kilkudziesięciu z nich wdarło się do środka i zaczęło mordować mieszkańców.
- W tym regionie od 20 lat trwają ataki rakietowe Hamasu. Kiedy więc w sobotni poranek ludzie usłyszeli wycie syren, było dla nich jasne, że muszą się spieszyć i zamknąć się w schronie – mówi Eytan Schwartz.
Mężczyzna pokazał nam jeden bunkrów, nazywanych pokojami bezpieczeństwa.
- Widać ślady, że terroryści próbowali go otworzyć, wyważyć drzwi. Ponieważ im się to nie udało, postanowili spalić dom. Kiedy zorientowali się, że Izraelczycy, których chcieli zabić, są zamknięci w tym pomieszczeniu i są bezpieczni, podłożyli ogień, wywabili ich, a potem czekali na nich pod oknami i do nich strzelali – mówi Schwartz.
„Mamusiu, nie chcę dzisiaj umierać”
- Kiedy byliśmy w schronie z dziećmi powiedziałam, że w kibucu są terroryści i że musimy zachować całkowitą ciszę. Powiedziałam mojej małej, że musi być cicha jak mysz i się nie odzywać. I że cokolwiek się stanie… - mówi Sophie. I dodaje: - W pewnym momencie celowali w nasze okno i próbowali wybić ścianę. Słyszałam, jak walili w nią i wiercili od zewnątrz. Mój syn powiedział: „Mamusiu, nie chcę dzisiaj umierać”. Więc powiedziałam: „Spójrz, cokolwiek się stanie, jesteśmy w tym razem. Po prostu jesteśmy razem.”
Kobieta przyznaje, że była pewna, że jej rodzina umrze.
- Nie widziałam wyjścia z tej sytuacji. Więc się pożegnałam. Opublikowałam na Facebooku pożegnalny post. Napisałam mojej rodzinie i przyjaciołom, że ich kocham i że przepraszam za wszystko – przywołuje Sophie.
Tymczasem terroryści chodzili od domu do domu.
- Włamywali się do schronów i mordowali. Znęcali się i torturowali całe rodziny. Nie zapomnę wiadomości, które dostawałam od moich przyjaciół wołających o pomoc – wspomina kobieta.
Sopfie i jej rodzina przeżyli tylko dlatego, że terrorystom z Hamasu nie starczyło czasu, żeby podpalić jej dom. Po 20 godzinach w schronie wyszli na zewnątrz, gdzie zobaczyli sceny jak z apokalipsy.
- Niebo było pomarańczowo-zielone, pełne dymu. Domy płonęły. Wszędzie leżały zwłoki. Szłam dosłownie przez kałuże krwi. Rakiety spadały, słychać było strzały terrorystów. Gdy ruszyliśmy, nasi żołnierze kazali moim dzieciom zamknąć oczy i nie otwierać, dopóki nie dadzą znać, że wszystko jest w porządku – opowiada kobieta.
7 października w kibucu Be’eri zamordowano ponad 100 osób, blisko 10 proc. całej społeczności wspólnoty, kilkudziesięciu mieszkańców kibuca porwano.
Porwani mieszkańcy
Szacuje się, że terroryści uprowadzili w sumie około 250 cywilów; w tym kobiety, starców, dzieci, a nawet 9-miesięczne niemowlę. Zakładnicy mieli być „ludzką tarczą”, powstrzymującą odwet Izraela, a także umożliwić wymianę ich na przetrzymywanych w więzieniach Palestyńczyków. Tysiące rodzin w całym kraju żyje nadzieją, że ich najbliżsi wrócą niedługo do domów.
- Codziennie zastanawiamy się, czy mój brat żyje, czy ma co jeść, jak sobie radzi, co z jego partnerką, która została z nim porwana. Co z dziećmi? Czy ma z nimi kontakt? Staramy się nie tracić nadziei. Wierzymy, że wkrótce wróci. Że będzie tutaj. Że będziemy mogli go uściskać – mówi Yaniv Yaakov.