73-letnia pani Maria, mimo że całe życie ciężko przepracowała, dziś mieszka na terenie ogródków działkowych, bez wody i ogrzewania.
73-letnia pani Maria mieszka w Rumii. Przez lata pomagała potrzebującym.
– Przez 13 lat pracowałam w Czerwonym Krzyżu. Chodziłam rano i po południu. Podawałam ludziom morfinę, żeby nie cierpieli. Potem przyszedł ‘99 rok, jak rozwiązywali Czerwony Krzyż i przeniosłam się do szpitala. Tam pracowałam aż do emerytury – opowiada pani Maria.
Rok temu kobieta uciekła z mieszkania, które od lat najmowała od miasta. Jak tłumaczy, bała się agresywnego syna, który ma ponad 40 lat.
- Doskakiwał do mnie. Nigdy nie wiedziałam co może zrobić – tłumaczy pani Maria. I dodaje: - Jest to bolesne dla matki, nawet nikomu o tym wszystkim nie opowiadałam, bo po prostu się wstydziłam. Nawet w szpitalu nikt nie wiedział, że mam z nim takie problemy.
Jak mówi pani Maria, jej syn jest też uzależniony od narkotyków i wymuszał od niej pieniądze.
- Wszystko robi nocami. Światła pali, chodzi po domu, nie daje spać. Gotuje i robi różne rzeczy. Mieszkanie ma 23 metry – mówi 73-latka.
- Syn dwa razy był na detoksykacji. Był już w takim stanie, że widział tylko Jezusa albo diabła – przywołuje.
Nie tylko życie pani Marii stało się koszmarem. Jak mówią sąsiedzi, którzy zgodzili się rozmawiać z nami tylko anonimowo, mężczyzna i jego znajomi od lat terroryzują całe osiedle.
- Żyjemy w strachu. Nim wyjdziemy z domu, patrzymy przez wizjer czy pan Andrzej lub jego znajomi, są na klatce. To samo jest w sytuacji, jak wracamy z zakupów. Rozglądamy się dwa razy i kierujemy się szybko do domu i zamykamy – opowiada jedna z sąsiadek.
Zarówno pani Maria jak i sąsiedzi wielokrotnie prosili różne instytucje o zajecie się tym problemem. W 2020 roku mogli na chwile odetchnąć – pan Andrzej trafił na rok do więzienia za pobicie starszych osób na ulicy.
- Potem przyszedł do domu naćpany na amen. I wszystko zaczęło się od nowa – wspomina pani Maria.
Rok temu pani Maria postanowiła uciec na działkę należąca do jej brata.
- W zimie wodę kupowało się w 5 litrowych butelkach, ale z praniem był już problem, bo na działkach zakręcają wodę. Problem jest też kąpaniem się. Raz w tygodniu jeździłam do córki, żeby się wykąpać. I tak, przebiedowałam w domku całą poprzednią zimę, mając nadzieję, że w końcu to się rozstrzygnie. I że będę mogła już spokojnie żyć – tłumaczy pani Maria.
Jak twierdzi kobieta, w tym czasie rozmawiała z urzędem miasta o przyznanie nowego mieszkania.
- Któregoś razu patrzę w telefon i mam SMS, że mam przyjechać i podpisać jakieś papiery. Pojechałam, ale nie zabrałam ze sobą okularów. Był pośpiech i nadzieja, że w końcu coś się rozwiąże – opowiada kobieta.
- Usłyszałam, że jeżeli tego nie podpiszę to nigdy nie będę miała z nim spokoju z synem. Zrozumiałam, że muszę podpisać dokumenty, bo inaczej nic z nim nie zrobią. I tym sposobem wydałam wyrok na siebie – przyznaje kobieta.
Jak mówi pani Maria, dopiero w domu zobaczyła, co podpisała.
- Jak to przeczytałam, to włos staną mi na głowie. Nie byłam nawet w stanie wrócić i z nimi rozmawiać. Przez dwie noce nie spałam i nie jadłam, bo okazało się, że razem z nim wyrzucają na bruk także mnie – mówi kobieta.
Pani Maria podpisała wypowiedzenie najmu.
Jak do tego doszło? Zapytaliśmy o to wiceburmistrza Rumii.
- Sytuacja jest bardzo ciężka. Pan Andrzej chodzi po osiedlu z nożem, terroryzuje ludzi. Chodzi nago. Zostaliśmy zapędzeni w kozi róg, nie mając innego wyjścia, jak tylko i wyłącznie wypowiedzieć umowę pani Marii i przez to jej synowi. Robimy to z ciężkim sercem – stwierdza Ariel Sinicki.
Co dalej z panią Marią?
Ośrodek pomocy społecznej już trzy lata temu wnioskował do sądu o skierowanie pana Andrzeja na przymusowe leczenie, ale sąd wciąż nie podjął decyzji.
- Jeżeli chodzi o system to nie jest on doskonały. Wymaga zmian. W tym systemie [zawiodła – red.] przewlekłość administracyjna organów – uważa Gabriela Konarzewska, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Rumii.
Czy dyrektor Konarzewska może teraz zaproponować coś pani Marii?
- Zagwarantowałabym, gdybym miała deklarację sądu – tłumaczy.
- [Pani Maria – red.] nigdy w życiu na nic się nie skarżyła. Z wielką pokorą przyjmowała swój los, była zaharowana, zapracowana, ale ciągnęła ten wózek jakim jest rodzina. I wypromowała dzieci w świat. Z jednym dzieckiem się nie udało, bo wcześnie wpadł w nałóg. Nad taką osobą należy się pochylić i urząd powinien to wszystko uwzględnić – mówi Ewa Jastrzębska, przyjaciółka pani Marii.
W połowie listopada Andrzej został zamknięty w szpitalu psychiatrycznym, po tym, jak – według relacji świadków – wszedł z siekierą do sklepu. Nie wiadomo jak długo tam będzie przebywał i dlatego pani Maria nie wie, czy może wracać do swojego mieszkania.