- Serwis wycenił naprawę mojego samochodu na 22 tys. zł, a ubezpieczyciel stacji benzynowej na 694 zł. To ledwo pokrywa kwotę paliwa, która została zatankowana – mówi pan Konrad. Jego samochód został uszkodzony prawdopodobnie przez pomyłkę pracownika stacji benzynowej, który miał pomylić wlewy benzyny i płynu AdBlue.
Do zdarzenia doszło jesienią zeszłego roku. Ojciec Konrada Widery podjechał na stację benzynową w Będzinie, aby zatankować paliwo oraz płyn AdBlue. Pracownik stacji zaproponował, że to zrobi, a kierowca poszedł do kasy. Najprawdopodobniej pracownik stacji pomylił się i zatankował płyn AdBlue do złego zbiornika. Auto uległo awarii i konieczne było jego odholowanie do autoryzowanego serwisu.
- Wyjechałem ze stacji, włączyłem się do ruchu i samochód stanął – podkreśla ojciec pana Konrada.
Właściciel auta zamówił ekspertyzę paliwa w renomowanym instytucie badawczym. Tam jednoznacznie udowodniono, że powodem awarii jest źle zatankowany płyn AdBlue. Rozpoczęła się walka mężczyzny o naprawę auta i odszkodowanie.
- To już siedem miesięcy walki, prób odzyskania pieniędzy i naprawy mojego samochodu – mówi pan Konrad. I dodaje: - Nic nie dzieje się w kwestii naprawy. Serwis wycenił naprawę mojego samochodu na 22 tysiące zł. Ubezpieczyciel stacji benzynowej wycenił naprawę na 694 zł. To ledwo pokrywa kwotę paliwa, która została zatankowana.
Właściciel pojazdu złożył reklamację na stacji benzynowej. Przedstawiciele firmy odmówili rozmowy przed kamerą. Przesłano nam oświadczenie, w którym przyznano, że do awarii doszło z powodu błędu pracownika stacji, odesłano nas jednak do franczyzobiorcy. Okazuje się, że to ubezpieczyciel franczyzobiorcy przyznał szokująco niskie odszkodowanie.
- Nie jesteśmy stroną w tej sprawie. Płacimy wysoką składką ubezpieczeniową i zlecamy do likwidacji szkodę – tłumaczy Wiesław Kasprowicz, franczyzobiorca.
- Jak zobaczyłem wycenę ubezpieczyciela, chciało mi się śmiać. Ale był to śmiech bezsilności, przerażenia o to, co dalej. Samochodem nie jeżdżę, ale cały czas muszę za niego płacić.
Włączając raty leasingowe, koszty ubezpieczenia, jestem już stratny jakieś 40-50 tysięcy złotych – odpowiada Konrad Widera.
Eksperci, których poprosiliśmy o opinię, jednoznacznie wskazują, że samochodu z taką usterką nie uda się naprawić za 690 złotych. Według nich to kwota nierynkowa i nierealna. Pracownicy warsztatu, który pojawia się w dokumentach ubezpieczyciela nawet uszkodzonego auta nie widzieli.
- Niech ten pan odda sprawę do sądu. O kosztach naprawy proszę rozmawiać z firmą ubezpieczeniową. My jesteśmy tylko wykonawcą – ucina pracownica warsztatu.
Rzecznik prasowy ubezpieczyciela, mimo wielokrotnych próśb, nie chciał rozmawiać przed kamerą.
- Obowiązuje mnie tajemnica ubezpieczeniowa. Przekażemy nasz komentarz właścicielowi pojazdu – oświadczył Dawid Korszeń, rzecznik prasowy Warty.
Kilka godzin po naszej rozmowie telefonicznej z rzecznikiem firmy, otrzymaliśmy wiadomość, że ubezpieczyciel musi jeszcze raz przeanalizować swoje decyzje, ze względu na nowe dokumenty i informacje.
Po kilku dniach pan Konrad otrzymał nową decyzję ubezpieczyciela. Jego samochód wkrótce zostanie naprawiony.
- Nareszcie, po wielu miesiącach ciężkiej walki dostałem decyzję o przekazaniu pieniędzy na naprawę mojego samochodu. Bez waszej pomocy nie udałoby się tego osiągnąć. Serwis poinformował mnie, że chce jak najszybciej naprawić pojazd – kończy uradowany pan Konrad.