Rozkochała fanów głosem i tekstami. Z grupą Maanam stworzyła nieśmiertelne hity. Kory nie ma z nami już pięć lat.
W historii zapisała się też jako kobieta walcząca o prawa osób LGBT, chorych na raka i szeroko pojętą wolność.
- Nauczyła mnie szacunku, tolerancji, otwartości i walki o swoje, swoje prawa – mówi Mateusz Jackowski, syn wokalistki.
- A do tego, w jaki sposób żyła, trzeba mieć niesamowitą siłę. Dbała o siebie, praktycznie nie piła alkoholu. Oczywiście paliła papierosy i nie tylko – mówi Mateusz. I przyznaje: - Czasami zastanawiałem się, czy ona jest człowiekiem, czy kimś więcej.
Trudne dzieciństwo, pobyt w domu dziecka, molestowanie seksualne, narkotyki, to wszystko miało wpływ na życie i twórczość Kory.
- Nawet jeżeli mówię rzeczy niepopularne, to tylko dlatego, że prawda, która we mnie jest. Niezgoda na pewnego rodzaju niesprawiedliwość jest silniejsza niż lęk – mówiła Kora. I dodała: - Jestem rockową piosenkarką i śpiewam o tym, co mnie boli albo o tym, co mnie zachwyca. Mam coś do przekazania światu.
Kora zostawiła niezwykłą artystyczną spuściznę. Nagrania, zapiski, fotografie i niezapomniane hity.
- Mój repertuar doskonale się sprawdza, on jest napisany tak jakby dziś - mówiła kilka lat temu reporterowi Uwagi!
- Miała olbrzymią energię do twórczości. Nawet jak odpoczywała, to czytała książki, malowała Madonny, obrazy, pisała teksty. Nienawidziła bezczynności – wspomina Szymon Sipowicz, drugi syn artystki.
- Dużo czasu spędzała nad jeziorem na Warmii. Tam potrafiła wyłączyć się na dwa, trzy miesiące. Pływać w jeziorze, tak spędzać czas, żeby nic jej nie obciążało, to był głęboki relaks – dodaje Mateusz Jackowski.
A jakie artystka miała wady?
- Była bardzo dużą pedantką, więc wymagała od ludzi czystości, dbania o siebie. Taki perfekcjonizm. Nienawidziła też sprzeciwu. Jak poprosiła, żeby ktoś nie ściągał butów w domu, to jak ściągnął, bez względu na to kto to był, to był już przekreślony – przywołuje Szymon Sipowicz.
- Potrafiła powiedzieć człowiekowi, przed którym wszyscy padali na kolana, żeby spieprzał, powiedzieć, że jej nie interesuje albo powiedzieć mu jakąś prawdę o nim – dodaje Kamil Sipowicz, mąż Kory.
Po ponad 40 latach wspólnego życia Kamil Sipowicz został drugim mężem Kory. Choroba nowotworowa była impulsem do zawarcia związku, ale i ciężką próbą.
- W normalnym okresie kłóciliśmy się o drobiazgi, szczegóły. Ale jak już chorowała, to były straszne napięcia. Jak jechała do szpitala, to atmosfera w samochodzie była taka, że musiała być awantura, bo inaczej zabilibyśmy się na drodze – wspomina Kamil Sipowicz. I dodaje: - Najczęściej ja ustępowałem, właściwie tylko ja, Kora nigdy nie ustąpiła. To nie było w jej charakterze, żeby ustąpić, przyznać się do czegoś.
Walka z rakiem była jednocześnie walką o refundację leku i godność pacjenta.
- Myśl o tym, że odejdę, umrę, momentami jest mocna. Ale też chęć do życia jest ogromna. To się równoważy. Idę dopóki nie padnę, dopóki mogę się jeszcze podnieść. Mam w sobie ogromnie dużo mobilizacji – mówiła Kora.
- Jest bardzo dużo rzeczy, których sobie nie powiedzieliśmy. Wzięło się to z tego powodu, że walka o życie, wędrówki po szpitalach i lekarzach zmuszały mnie do pełnej mobilizacji. Gdybym pochylał się nad śmiercią, to nie miałbym siły, popadłbym w rozpacz i nic bym nie załatwił, a w Polsce leczenie to 90 proc. załatwiania. Kora nienawidziła słowa "załatwianie", ale niestety było załatwianie – tłumaczy Kamil Sipowicz.
- Nie pożegnaliśmy się – dodaje mąż Kory.
Nie tylko wśród bliskich pamięć o Korze nie umiera. 5 lat po śmierci do księgarń trafiła biografia, napisana z bezwstydną szczerością, jaką uwielbiała Kora.
- Nie napisałabym tej książki, gdybym nie odkrywała Kory na nowo. Myślę, że skoro rodzina Kory przeczytała tę książkę i powiedziała, że dowiedzieli się czegoś nowego, to chyba o czymś świadczy – mówi Katarzyna Kubisiowska, autorka biografii Kory.