Uwaga!

odcinek 6882

Uwaga!

Pani Marta trafiła do szpitala w 20. tygodniu ciąży. Choć była pod stałą opieką personelu, to według jej męża, lekarze nie postawili właściwej diagnozy na czas. Pani Marta i ich synek zmarli w szpitalu.


„CRP rośnie”


Pan Krzysztof i pani Marta przez kilka lat starali się o dziecko. Dwukrotnie, na wczesnym etapie ciąży, doszło do poronienia. Małżeństwo przeszło pełną diagnostykę i zostali zakwalifikowani do metody in vitro. Niestety, i te zabiegi zakończyły się niepowodzeniem. Nie tracili jednak nadziei, a w grudniu 2021 roku pani Marcie udało się zajść w ciążę.


- To był cud. Najpiękniejsze 3,5 miesiąca naszego życia – wspomina Krzysztof Sowiński.
Po trzech miesiącach pani Marta zaczęła odczuwać ból i spięcia brzucha. Kobieta bała się kolejnego poronienia. Lekarz prowadzący ciążę zdecydował o założeniu kobiecie szwu na szyjce macicy. To powszechnie stosowana profilaktyka, zabezpieczająca przed przedwczesnym porodem. Dwa tygodnie później, z bólem brzucha, pani Marta zgłosiła do szpitala.


- Żonę podłączono pod KTG, do monitorowania skurczy. Zdecydowano, że zostanie przewieziona z oddziału patologii ciąży na porodówkę. To był 20. tydzień ciąży. Około godziny 21 zadzwoniła do mnie z porodówki. Mówiła, że za chwilę ma przyjść do niej neonatolog – relacjonuje pan Krzysztof.
„Jestem na bloku i w zależności od tego, czy będą skurcze, będę rodzić. (…) Mam kroplówki z magnezem i antybiotykiem, bo CRP już rośnie. Wczoraj miałam CRP 1.2, dziś już mam 18. Jak się urodzi, to nie przeżyje po prostu”, mówiła do męża pani Marta, co zostało udokumentowane na nagraniu.


CRP to badanie, które wykorzystują lekarze w diagnostyce medycznej, aby stwierdzić czy w organizmie pacjenta toczy się stan zapalny. Pani Marta wykonała je dzień przed tym, jak trafiła do szpitala i wówczas było prawidłowe. CRP monitorowano również w szpitalu i jego poziom cały czas wzrastał. Ze względu na trwającą pandemię, pan Krzysztof nie mógł być przy żonie, ale cały czas byli w kontakcie telefonicznym.


Leki uspokajające


Pani Marta otrzymywała leki i antybiotyk, ale alarmowała personel medyczny o kolejnych niepokojących objawach.  O 18:20 położna zanotowała: „Pacjentka zgłosiła występowanie dreszczy i uczucie zimna. Wówczas lekarz zlecił podanie hydroksyzyny.”


- Te wszystkie objawy były związane raczej ze stresem, który pacjentka przeżywała, będąc na oddziale. (…) Hydroksyzyna jest lekiem uspokajającym. Wiemy doskonale, że napięcie macicy może być również wzmacniane przez stres pacjentki – tłumaczy dr hab. n. med. prof. SUM Krzysztof Nowosielski, lekarz kierujący oddziałem ginekologii, położnictwa i ginekologii onkologicznej. I dodaje: - Takie objawy mogą mieć bardzo różną etiologię. Po stwierdzeniu jednorazowej temperatury zostały włączone leki przeciwgorączkowe, pacjentka cały czas była też na antybiotyku o szerokim spektrum działania, monitorowaliśmy ją. Objawy, o których mowa, zostały uznane za drżenie mięśniowe, a nie dreszcze.


W karcie nie ma żadnego zapisu, że było to drżenie mięśniowe. Tego samego wieczora położna zanotowała: „Około godziny 20:00 pacjentka zgłosiła dreszcze i pogorszenie samopoczucia. Powiadomiono lekarza”. Dalej w karcie zanotowano: „Dreszcze ustąpiły. Zauważono, że objawy ustępowały w chwili, gdy prowadziło się rozmowę z pacjentką i odciągało jej uwagę od dreszczy”.
Godzinę później, pani Marta zgłosiła kolejne objawy. Było jej gorąco. Położna zapisała w karcie temperaturę 38 stopni. Pacjentce podano paracetamol i pyralginę.


- Żona bała się sepsy, nawet powiedziała to w naszej rozmowie: „Żeby się tylko na sepsie nie skończyło, bo poleci najpierw dziecko, a potem ja” – opowiada Krzysztof Sowiński.


Poród


Personel wyraził zgodę, aby pan Krzysztof mógł wejść na salę porodową do żony. Z relacji męża wynika, że podczas całej akcji byli na sali sami, kilka razy zajrzała do nich położna. O 03:15, zlecono wykonanie szeregu badań, w tym sprawdzenie prokalcytoniny, która jest bardzo czułym wskaźnikiem stanu zapalnego w organizmie. O 03:50 były wyniki. Były skrajnie złe i wskazywać mogły na rozwój zakażenia. Nie zdecydowano o farmakologicznym przyspieszeniu poronienia martwego płodu.


- Żona zgłaszała dolegliwości, wołałem do niej personel. Usłyszeliśmy, że żona musi urodzić. W końcu urodziła, resztką sił, mdlejąc. Wyszła do mnie lekarka, że u żony jest podejrzenie sepsy i zabierają ją na OIOM. Na tę salę przywieziono noworodka żonie, żeby się pożegnała – opowiada pan Krzysztof.


Mimo włączenia antybiotyków, usunięcia macicy, która według lekarzy była źródłem zakażenia, stan kobiety pogarszał się. Pani Marta zmarła w nocy z 17 na 18 kwietnia w trzeciej dobie pobytu w szpitalu. Według męża, objawy, które zgłaszała jego żona, zignorowano i nie wdrożono na czas właściwego leczenia.


- Są objawy, które mogą wskazywać na zakażenie. U tej pacjentki te objawy nie wystąpiły. Sepsa jest nośnym, medialnym terminem, ale my nie rozpoznajemy sepsy u każdej pacjentki, która się zdarza. Tak samo jak nie u każdej pacjentki podejrzewamy sepsę – podkreśla dr hab. n. med. prof. SUM Krzysztof Nowosielski.


- Jak ta lekarka powiedziała po porodzie, że u żony jest podejrzenie sepsy, to się załamałem. Łapałem się ściany, nie wierzyłem, co słyszę. Z czego sepsa? Przy przyjęciu CRP w normie, po 20 godzinach sepsa. To, co się stało? – zastanawia się pan Krzysztof.


Miał być wózek, jest grób


Już po pogrzebie, pan Krzysztof zażądał pełnej dokumentacji medycznej, aby dowiedzieć się, co się działo na oddziale. Zaskoczyły go wpisy, że pacjentka była niegrzeczna, opryskliwa, podważała kompetencje położnych i nie przestrzegała zaleceń personelu. Kategorycznie się z nimi nie zgadza i dlatego powiadomił prokuraturę oraz Rzecznika Praw Pacjenta.


- Niepokojące jest to, że przy przyjęciu do szpitala stan zdrowia pacjentki i dziecka był dobry, a w trakcie hospitalizacji, kiedy ich stan się pogarszał, nie podjęto kroków, mających na celu ratowanie życia i zdrowia pacjentki. Zaznaczam, że mówię to na podstawie danych otrzymanych od rodziny pacjentki. Nie zmienia to faktu, że to kolejny przypadek, kiedy sytuacja rozwija się tragicznie w ramach hospitalizacji. Proszę wszystkie pacjentki, które znajdą się w takiej sytuacji, żeby nie bały się interweniować. Ich życie i zdrowie są najważniejsze – zaznacza mec. Robert Bryzek z Biura Rzecznika Praw Pacjenta.


Szpital w swoich wyjaśnieniach twierdzi, że pani Marta lecząc niepłodność osłabiła swój system immunologiczny i dlatego jej organizm nie podjął walki. Odpiera tym samym zarzuty męża, że lekarze wmawiali jego żonie nerwicę. Sprawę bada Prokuratura Regionalna w Katowicach oraz Rzecznik Praw Pacjenta.


- Jeśli nie było ryzyka zakażenia sepsą, pozostaje pytanie, dlaczego pacjentka pod nadzorem lekarzy i położnych umiera? Jak to możliwe, że w XXI wieku ciężarna kobieta umiera na sepsę w szpitalu? – zwraca uwagę radca prawny Małgorzata Hudziak.


- Ze stratą dziecka jakoś mógłbym się pogodzić, bo już wcześniej straciłem dwoje, ale ze stratą żony się nie pogodzę. Tym bardziej, że wiem, że można ją było uratować – mówi pan Krzysztof i dodaje: - Tak wygląda teraz moje życie. Miałem szukać wózka dla dziecka, to szukałem miejsca, żeby ich pochować.