Uwaga!

odcinek 6259

Uwaga!

Stracił dom i nie miał gdzie się podziać. Chory na pląsawicę 29-latek uniknął najgorszego, dzięki zaangażowaniu trzech przypadkowych kobiet. Dlaczego wcześniej nie otrzymał pomocy odpowiednich instytucji?

Pan Mateusz jest bezdomny. Przebywa w Słupsku, do, którego przyjechał z sąsiedniej gminy. Kilka dni temu, na śpiącego w parku 29-latka natknęła się pani Monika.

- Zobaczyłam, że siedzi skulony na ławce. Zaczął mówić do mnie bardzo bełkotliwie, zapytałam, czy jest pod wpływem alkoholu. Zaczął płakać i przekonywał, że nie pije w ogóle alkoholu, bo nie może pić. Powiedział, że choruje na pląsawicę – opowiada kobieta.

Pląsawica

Profesor Jarosław Sławek z Polskiego Towarzystwa Neurologicznego przyznaje, że to choroba stygmatyzująca pacjenta.

- Ruchy ciała chorego są nieskoordynowane, bezładne, może mieć zachwiania równowagi, bełkotliwą mowę. Pojawiają się zaburzenia zachowania, chorzy mogą popadać w konflikty z otoczeniem, ponieważ nie umieją kontrolować swoich emocji – wyjaśnia ekspert. I dodaje: - Na razie ta choroba jest nieuleczalna, ale są w tej chwili prowadzone badania kliniczne, które mają naprawić wadliwe geny. Jeśli te badania dadzą pozytywny wynik, to nastąpi ogromna zmiana w postępowaniu z chorymi. Będzie można spowolnić ten proces.

Z pląsawicą zmagają lub zmagali się też bliscy pana Mateusza. Chory jest m.in. brat mężczyzny.

- Mama umarła, ojciec się powiesił. Mam siostrę, która też jest chora na pląsawicę. Nie biorę leków, dostawałem je w więzieniu i lepiej się czułem. Wiem, że moja choroba może skończyć się śmiercią – przyznaje.

Mężczyzna twierdzi, że siedział w więzieniu za kradzieże.

- Nie miałem pomocy. Kradłem przeważnie jedzenie.

Pomoc

Pani Monika postanowiła pomóc 29-latkowi.

- Mateusz zadzwonił do mnie z płaczem i mówił, że jest mu bardzo zimno, że już nie może wytrzymać. Powiedziałam, że zabiorę go, żeby kupić coś do ubrania. Jak zdjął buty, żeby przymierzyć drugie, to zamarłam, ze skarpet można było wyciskać wodę. Stopy miał sine – opowiada kobieta.

Pani Monika, przejęta losem bezdomnego, wraz ze znajomą, zaalarmowały pracowników socjalnych. Razem zaczęły też szukać dla niego miejsca w pobliskim schronisku dla bezdomnych.

- Zadzwoniłam, to była sobota. Mówiłam, że na ulicy jest chłopak, który jest zmarznięty. I że trzeba coś dla niego zrobić. Pan mi odpowiedział: „A jak się ten chłopak nazywa?”. Odpowiedziałam, że Mateusz K., a on: „Proszę pani to pijak i złodziej”. Powiedziałam, że jest chory i jego rodzina też i część z nich już zmarła na tę chorobę. Na co powiedział: „Jak pani tak zależy, to proszę sobie uprzątnąć jeden pokój i go wziąć” – relacjonuje pani Jolanta.

Pojechaliśmy do schroniska.

- Ten pan powinien iść do ośrodka, gdzie ktoś mu będzie pomagał. Z jego chorobą nie nadaje się do noclegowni. Pomogłem jego bratu, był dość długo u nas i było z nim coraz gorzej, a on choruje na to samo. Daliśmy radę, ale powiedzieliśmy, że więcej z taką chorobą nie będziemy pomagać. Dlatego, że jesteśmy schroniskiem, nie mamy tu pielęgniarek – mówi kierownik schroniska. I dodaje: - Jego bratu gmina po naszych naciskach załatwiła DPS.

Bez dowodu

Aby trafić do słupskiego schroniska, pan Mateusz musiałby dostać skierowanie z urzędu gminy, na terenie której był zameldowany. Skierowania nie mógł dostać, bo nie miał podpisanego kontraktu socjalnego. Z kolei kontraktu nie mógł podpisać, ponieważ nie miał dowodu osobistego. Urzędnicy zalecili, by jak najszybciej wyrobił dokument.

- On wie, że ma iść do ratusza, ale nie wie gdzie, nie wie, jaki ma pobrać wniosek i jak go wypełnić – mówi pani Monika.

- Przy tej chorobie, nawet jak ktoś coś mi powie, to zapominam. Muszę mieć jakiegoś opiekuna – stwierdza sam 29-latek.

- W piątek Mateusz miał iść do jadłodajni. Jak go spotkałam po południu, to zapytałam, czy był na obiedzie. Powiedział, że nie był, bo czas mu szybko zleciał. Chodził po całym Słupsku i szukał miejsca, gdzie mógłby sobie najtaniej zrobić zdjęcia do dowodu, bo musi go wyrobić, a nie wie, jak to zrobić – dodaje pani Monika.

Kobieta wraz ze znajomymi, zdecydowała się nagłośnić sytuację chorego 29-latka. Kobiety przez kilka dni telefonowały do urzędów, aby przekonać pracowników socjalnych, by pomogli panu Mateuszowi. Gdy oznajmiły urzędnikom, że sprawą chorego zajęła się nasza redakcja – urzędnicy zaczęli działać.

Ostatecznie urzędnicy wystawili skierowanie do schroniska. Opłacony został także test na koronawirusa. Ponieważ wynik okazał się negatywny - pan Mateusz, po wielu tygodniach tułaczki, mógł zamieszkać w noclegowni.

- On się boi. Powiedział mi, że wie, że umrze młodo. Patrzył się na mnie i mówił, że chciałby mieć, chociaż ciepły kąt – kwituje pani Monika.