46 - tyle strzałów oddał w stronę domu swoich sąsiadów 51-letni mieszkaniec Jaworzna, a potem próbował podpalić budynek. Dlaczego mężczyzna sięgnął po broń i zaatakował mieszkającą tam rodzinę?
Jaworzno. Mężczyzna ostrzelał dom swoich sąsiadów
Mieszkańców spokojnego osiedla domków jednorodzinnych na obrzeżach Jaworzna obudziły strzały. O godzinie 5:40 rano wokół domu państwa Stasików zaczął krążyć mężczyzna z bronią w ręku. W ciągu kilkudziesięciu minut oddał aż 46 strzałów. Na szczęście nikomu z domowników nic się nie stało.
Całe zdarzenie zarejestrowały kamery umieszczone na domu.
- Co chwilę zmieniał pozycję, to strzelał z góry ze swojego okna, to podchodził do naszej bramy - opowiada nam Maciej Ostrowski, mieszkaniec zaatakowanego domu.
- Myślałam, że to są takie strzały jak poprzednio - w powietrze. Wyszłam na balkon, a te kule koło mnie świstały. Jedna kula uderzyła w huśtawkę - mówi pani Emilia Stasik.
- Strzelał przez 20 minut. Western po prostu - dodaje pan Wiesław Stasik.
Rodzina w trakcie strzelaniny ukryła się w łazience.
- W domu był jeden krzyk, panika. Syn jeszcze długo po tym się trząsł. Dzieci są objęte pomocą psychologiczną. Dopiero teraz te emocje powoli opadają. Ja też nie mogłem spokojnie zasnąć - mówi pan Maciej.
Rodzina pokazuje nam miejsca, w które trafiły pociski. Zniszczone są szyby, ramy okien, ściany, meble, lodówka.
Kim jest Jan P., który strzelał?
Policja bardzo szybko zatrzymała strzelającego napastnika. Był nim 51-letni sąsiad państwa Stasików - Jan P. Miał ponad promil alkoholu w organizmie. Groził też swoim sąsiadom już w obecności policjantów. W jego domu policja zabezpieczyła arsenał z bronią.
Jak podaje policja, mężczyzna był już wcześniej karany. Teraz usłyszał zarzuty usiłowania zabójstwa, gróźb karalnych oraz nielegalnego posiadania broni palnej. Za pierwszy z zarzutów może grozić mu nawet dożywocie.
Kim jest 51-latek i dlaczego zaatakował swoich sąsiadów?
- Jest to człowiek nieobliczalny, wielokrotnie nachodził nas, groził nam, krzyczał. Zaczęło się w 2018 roku od pojedynczych aktów wandalizmu, poniszczył elementy bramy, lampy. Potem to się nasilało. Oskarżał nas o kompletnie absurdalne rzeczy, np. o to, że wysyłamy w jego kierunku jakieś wiązki, pola magnetyczne, wpływamy na jego zdrowie, mówił, że ma przez nas arytmię serce. Okazało się, że sąsiad gromadził broń palną, udało mu się zgromadzić naprawdę ogromny arsenał - opowiada pan Maciej.
Dlaczego Jan P. opuścił szpital psychiatryczny?
Jan P. już pięć lat temu ze względu na swoje agresywne zachowanie wobec sąsiadów przymusowo trafił do szpitala psychiatrycznego. Spędził tam dwa i poł roku. Po wyjściu ze szpitala mężczyzna wrócił do swojego domu. Państwo Stasikowie byli zdziwieni, że w ogóle opuścił szpital.
Zapytaliśmy psychiatrę doktora Stanisława Teleśnickiego, dlaczego mogło się tak stać.
- W przypadku osób, które wypowiadają groźby karalne lub stanowią bezpośrednie zagrożenie dla życia i zdrowia, ta ostrożność powinna być szczególnie czujna, bardzo wyczulona. Często się zdarza, że osoby, które są chore psychicznie, ale orientują się w swojej sytuacji, potrafią symulować objawy chorobowe. Najprawdopodobniej w tym przypadku doszło do takiej sytuacji, że ten człowiek w trakcie pobytu w szpitalu psychiatrycznym prawidłowo się zachowywał, dobrze funkcjonował i lekarze nie zauważyli u niego objawów chorobowych - ocenia dr n. med. Stanisław Teleśnicki.
Jan P. trafił teraz do aresztu, gdzie spędzi kolejne trzy miesiące. Mimo to zaatakowana rodzina nie czuje ulgi i spokoju.
- Widać, po tym, jak nasz dom jest poszatkowany, jak to mogło się skończyć. Dotarło do nas, że niebezpieczeństwo jest tylko chwilowo zażegnane. Nie wierzę już, że to jest na zawsze. Boję się, że on wróci. Nie jestem pewny, czy ta sytuacja się nie powtórzy i znowu będziemy przeżywać ten sam stres - przyznaje pan Maciej.