Uwaga!

odcinek 7546

Uwaga!

Kierowca zaatakował metalową rurą 81-latka, który szedł z wnuczkiem. Co w tej sprawie zrobiła policja?

81-letni pan Andrzej zwrócił uwagę kierowcy, że prawie wjechał w jego 7-letniego wnuczka. Niespodziewanie, rozwścieczony kierowca wyjął z samochodu metalową rurę i zaatakował nią starszego mężczyznę. Jak to możliwe, że policja mimo świadków i nagrania, nie wszczynała postępowania w tej sprawie?

Atak na parkingu na Ursynowie

81-letni pan Andrzej mieszka na warszawskim Ursynowie.

W jeden z czerwcowych dni mężczyzna wyszedł z wnuczkiem, żeby kupić kwiaty na urodziny córki. Do kwiaciarni jednak nie dotarł.

- Zadzwoniłam do taty i powiedział mi, że nie może się podnieść, bo został. Zadzwoniłam po siostrę, która była w tym czasie niedaleko – opowiada pani Agnieszka, córka pana Andrzeja.

- Przyjechałam i zobaczyłam tatę, który ma bezwładną nogę. Miał bardzo mocno rozbitą głowę. Leciała mu krew. Obok był mój płaczący i trzęsący się syn – mówi pani Aleksandra, druga córka mężczyzny.

Pan Andrzej szedł parkingiem, który jest ciągiem pieszo-samochodowym.

Jak opowiada nam pan Leszek, mieszkaniec osiedla, doszło do konfliktu. Zdarzenie zarejestrowała kamera w jego samochodzie.

- Na nagraniu widać, że idzie starszy mężczyzna z wnuczkiem. Zza zakrętu wyjeżdża dość dynamicznie samochód. Gdyby ten wnuczek nie odskoczył, to on by go rozjechał. Dziadek zwrócił uwagę kierowcy i widzimy, że kierowca wyskakuje, pcha i uderza w klatkę piersiową. Później próbuje kopnąć tego starszego człowieka w okolice krocza. Czterokrotnie – opisuje pan Leszek.

- Napastnik wyciągnął półtorametrową lagę i zaatakował starszego człowieka. On paruje cios, ale ten człowiek, który waży ze 130 kg rzuca nim jak workiem. Wszystko działo się w obecności 6-7-letniego wnuczka. Widać, że wnuczek usiłował pomóc dziadkowi, a ten kierowca cały czas złorzeczy i odjeżdża – opowiada dalej pan Leszek.

81-latek trafił do szpitala

Pan Andrzej jest teraz w szpitalu. Ma złamaną kość biodrową i czeka go operacja. Mężczyzna ma ponad 80 lat, więc jest ona dla niego niebezpieczna.

- Pamiętam to zdarzenie, ale po tym uderzeniu mi się zaćmiło. Potem pamiętam tylko jak mojemu wnuczkowi udało się mnie przedźwigać kilka kroków dalej – opowiada mężczyzna.

- To jest niewyobrażalne jak ten człowiek się zachowywał. Nie spotkałem się taką agresją – dodaje pan Andrzej.

Policja nie przesłuchała świadków?

Widząc, co się dzieje, pan Leszek wezwał na miejsce zdarzenia policjantów. Funkcjonariusze wzięli jego dane i na tym się skończyło.

- Przekazałem numer rejestracyjny samochodu sprawcy. I do tej pory nie ma kontaktu ze strony policji – mówi mężczyzna.

Pan Leszek nie był jedynym świadkiem tego, co się wydarzyło. Agresywnego mężczyznę widziała również pani Elżbieta. Policjanci nie tylko jej nie przesłuchali, ale, jak mówi, nawet nie byli zainteresowani jej zeznaniami.

- Agresor krzyczał, był bardzo agresywny słownie. Powiedziałam mu, że zadzwonię na policję. Przyjechała policja i zapytali, czy widziałam „bitwę”, powiedziałam, że nie, że widziałam ofiarę, małe płaczące dziecko i agresora, który również mnie próbował zaatakować, słownie. Powiedzieli, że jak nie widziałam akcji, to nie jestem potrzebna – przytacza pani Elżbieta.

Czy policja wszczęła postępowanie?

O to, co w tym przypadku powinna zrobić policja, zapytaliśmy adwokata.

- Kierowca, będący potężnym mężczyzną, dopuszcza się bezprawnej przemocy wobec innego człowieka. Dopóki to było wzajemne odpychanie się, ręką czy nogą, to było równoważne słownym pogróżkom. Ale w momencie, kiedy kierowca wyjął z samochodu metalowy pręt, to zdarzenie zmieniło swoją kwalifikację. A jeśli jest skutek w postaci uszkodzenia ciała, to mamy do czynienia z przestępstwem ściganym z urzędu. Chodzi o ciężkie uszkodzenie ciała – mówi mecenas Krzysztof Budnik.

Jak mówi córka pana Andrzeja, w tej sprawie nie przesłuchano nikogo. Dlatego, zniecierpliwiona poszła na komisariat, dowiedzieć się czy takie postpowanie zostało wszczęte. Okazało się, że nie.

- Usłyszałam, że jestem teraz zgłaszającą. Zapytałam, jak to, przecież na miejscu był człowiek, który dzwonił po policję, zadzwonił po karetkę. Usłyszałam: „Nie, ta osoba zgłaszała zdarzenie”. Nie bardzo rozumiałam to wszystko. Policjant zaczął dopytywać, z jaką siłą tata był pchnięty, ale nie wiedziałam, bo przecież mnie tam nie było – mówi pani Agnieszka.

Już po wyjściu z komisariatu roztrzęsiona kobieta napisała maila do policjantów. Wskazała na to, że obrażenia, których doznał jej ojciec, są poważne, bowiem ze złamaną kością udową czeka na operację w szpitalu. Kilka dni później jej siostra po raz kolejny poprosiła o numer sprawy, mając nadzieję, że to jednak przekona policjantów do wszczęcia postępowania. Odpowiedź znowu była podobna.

- Padło, że nie ma numeru sprawy, tylko poszkodowany ma sam zgłosić. (…) Czyli rozumiem, że dopóki mój tata nie zostanie „naprawiony” przez chirurga i nie dojdzie do sprawności fizycznej, to się nic nie zadzieje – oburza się pani Aleksandra.

- Oni mają obowiązek wszcząć, w sposób udokumentowany, dochodzenie albo śledztwo. Jeżeli tego nie robią, a mają wiedzę, że miało miejsce takie zdarzenie, dopuszczają się przestępstwa niedopełnienia obowiązków służbowych, a co najmniej przewinienia dyscyplinarnego – zaznacza mecenas Krzysztof Budnik.

Co zrobiła policja w tej sprawie i dlaczego nie wszczęła postępowania?

- Policjanci dostali informację o zdarzeniu pomiędzy starszym panem a kierującym. Niezwłocznie udali się na miejsce. Wykonali czynności, które dały asumpt do wszczęcia postępowania procesowego w kierunku artykułu 160 Kodeksu karnego: narażenia na utratę zdrowia, życia, bądź ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Jednocześnie prowadzone jest postępowanie o wykroczenie tj. zagrożenie bezpieczeństwa w ruchu drogowym – mówi podkom. Ewa Kołdys z Komendy Rejonowej Policji II w Warszawie.

„Machina w końcu ruszyła”

Jak to się stało, że policja sama wszczęła jednak postepowanie w tej sprawie? Żeby zrozumieć, jak to się stało, że policjanci zdecydowali się na działanie z urzędu, mimo że wcześniej nie chcieli tego zrobić, musimy cofnąć się o kilkanaście godzin.

Wtedy, tj. o godz. 13:53, wysłaliśmy maila do rzecznika policji z prośbą o wypowiedź w tej sprawie.

- Zdarzył się cud. Dokładnie o godzinie 16:10 otrzymałem telefon z komendy policji, czy mogę zgłosić się, by złożyć zeznania. Poproszono mnie również o przywiezienie filmów. Nie usłyszałem, co się w tej sprawie zmieniło. Ewidentnie jest to efekt państwa interwencji. Ulżyło mi, bo machina ruszyła – mówi pan Leszek.

Czy kontakt naszej redakcji z policją miał wpływ na zmianę sytuacji, spytał nasz reporter.

- Nie posiadam informacji, kiedy policjanci wszczęli postępowanie – mówi podkom. Kołdys. I dodaje: - Mamy ustalonego sprawcę i wezwanego na czynności.

Pani Agnieszka w końcu poczuła ulgę.

- Przez tydzień można powiedzieć, że nic się nie działo i odbijaliśmy się od ściany. Jestem tak samo zaskoczona, jak zadowolona. Mam nadzieję, że teraz nabierze to takiego przebiegu, jakiego moim zdaniem powinno od początku. Jak widać, telewizja ma ogromną siłę i jest pomocna dla przeciętnego obywatela, który nie ma siły przebicia – mówi córka pana Andrzeja.

Co ma do powiedzenia druga strona?

Niespodziewanie podczas realizacji reportażu zgłosił się do nas mężczyzna, który miał zaatakować pana Andrzeja. Napisał maila, w którym stwierdził, że to on został zaatakowany bez powodu i posiada nagranie, które o tym świadczy.

Początkowo zgodził się nam je przekazać i opowiedzieć o tym przed kamerą. Kiedy jednak próbowaliśmy umówić się na konkretny termin, zmienił zdanie, stwierdzając, że najpierw musi swoją sytuację wyjaśnić na policji.

Do tej pory mężczyzna nie skontaktował się z naszą redakcją ponownie.