Brawura, lekceważenie zasad bezpieczeństwa i tragiczna śmierć 8-letniej Nikoli. - Pamiętam krzyk, że nie ma dzieci. Bardzo długo prosiłam, żeby ją ratowali – mówi matka dziewczynki, która utopiła się w jeziorze Tałty.
Weekendowa wycieczka na Mazury była niespodzianką dla 8-letniej Nikoli. Dziewczynka wraz z matką i jej znajomymi pływali motorówką po jeziorze Tałty. Wypożyczoną wcześniej łódź obsługiwał jeden z pasażerów.
- Nie dostaliśmy kamizelek. Nikt z nas ich nie miał – przyznaje pani Justyna.
Dramatyczna akcja poszukiwawcza
Na pokładzie znajdowało się siedem osób, w tym troje dzieci. Będąc na środku akwenu motorówka nagle zaczęła się przechylać, nabrała wody, po czym zaczęła tonąć.
- Krzyknęłam: „O Boże”. Nikolka powiedziała: „Mamuś, kocham cię”. Powiedziałam, że ja też. Poczułam tępe uderzenie w głowę. Nie wiem, po jakiej chwili się ocknęłam. Byłam dość głęboko, zachłysnęłam się wodą z benzyną. Nie miałam powietrza i zaczęłam płynąc w górę. Widziałam ciemność i biały środek motorówki – opowiada pani Justyna.
- Wypłynęłam i pierwsze co, to złapałam powietrze i zaczęłam krzyczeć – Nikusia – przytacza kobieta.
Załogi przepływających obok łódek próbowały pomagać pasażerom zatopionej motorówki, rzucając im koła ratunkowe. Niestety, nie wszystkim udało się pomóc. Wraz z łodzią, która zaledwie w kilka minut poszła na dno jeziora - zatonęła Nikola.
- Pamiętam krzyk, że nie ma dzieci. Bardzo długo krzyczałam i prosiłam, żeby ją ratowali. Nie chciałam wyjść z wody, jakiś mężczyzna rzucił mi koło ratunkowe. Powiedziałam, że nie wyjdę, dopóki nie znajdę dziecka. Na siłę mnie wyciągnął – opowiada pani Justyna.
Po dwóch godzinach akcji ratowniczej nikt nie miał złudzeń, że po tak długim czasie trudno będzie odnaleźć w jeziorze żywą 8-latkę. Czarny scenariusz niestety potwierdził się. W kabinie zatopionej łodzi ujawniono ciało dziewczynki.
Ustalanie winnych
Śledczy ustalili, że Piotr O. obsługujący motorówkę, nie miał żadnych uprawnień, a łódź wymaganego certyfikatu oraz przeglądów technicznych. Moc silnika motorówki dwukrotnie przekraczała dozwoloną, a uczestnikom rejsu nie rozdano kamizelek ratunkowych. Zarzuty otrzymał zarówno sternik jak i właściciel motorówki.
Prowadzący łódź Piotr O. został skazany na cztery lata i trzy miesiące pozbawienia wolności. Jego obrońcy wnieśli apelację, przekonując sąd, iż przyczyna wypadku tkwi przede wszystkim w uszkodzonej łodzi.
- Dlaczego teraz sąd w Olsztynie chce dokładnej analizy, co działo się z łodzią? Dlaczego, to nie było zrobione od razu? – dziwi się pan Paweł, ojciec Nikoli.
Z kolei przed sądem w Giżycku odbył się proces właściciela łodzi Grzegorza G., który wynajmując niesprawną motorówkę naraził na utratę życia siedem osób.
Mężczyzna został uznanym winnym popełnienia czynu zabronionego. Został skazany na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata.
- Z żadnym wyrokiem się nie zgadzam. Czy dostałby 10 czy 20 lat, to i tak by mi to dziecka nie zwróciło – mówi pan Paweł.
- Żaden wyrok nie zwróci nam dziecka, ale kary powinny być adekwatne do czynu, a to nie była kara adekwatna do czynu – zaznacza pani Justyna.
Motorówki bez patentu
Co z naszym bezpieczeństwem na wodzie? Czy dramatyczne wypadki, o których co jakiś czas słyszymy, wpływają na pozytywne zmiany?
Dwa lata po śmierci Nikoli spotkaliśmy się z matką dziewczynki nad jeziorem Tałty, aby sprawdzić czy właściciele wypożyczalni sprzętu wodnego bardziej dbają o bezpieczeństwo klientów.
Okazało się, że nadal bez problemu można wynająć motorówkę bez uprawnień. Mimo że reporterka wcześniej powiedziała wynajmującemu, że nie potrafi prowadzić takiej jednostki.
- W ciągu dwóch lat niewiele się zmieniło. Patent nie jest obowiązkowy. A jak nie ma patentu, to powinien być sternik. Obowiązkowe powinny być kapoki – uważa pani Justyna.
Wypływające na jeziora żaglówki, łódki, kajaki, skutery i motorówki są kontrolowane przez policyjne patrole. Jednak mimo to ratownicy wodni nieustannie interweniują. Przepisy prawa wodnego nadal pozwalają wypożyczać łodzie osobom bez uprawnień. Warunkiem bezpieczeństwa ma być jedynie ograniczenie prędkości do piętnastu kilometrów na godzinę.
- W tym roku mieliśmy już około 300 zdarzeń. Mieliśmy m.in. pożar łódki na środku jeziora Śniardwy. Coraz więcej jest też zderzeń. Nawet wielki hauseboat można wynająć bez uprawnień – mówi Daniel Borkowski z Mazurskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.
- Czy powinno to się zmienić? – zapytała reporterka Uwagi!
- A dałaby pani dziecku tira do prowadzenia? Tak samo, jak ktoś nie potrafi jeździć samochodem, to nie powinien wsiadać za kierownicę – zaznacza Borkowski.
- Przyczyn wypadków jest mnóstwo, począwszy od tego, że w tej chwili, żeby zdać kurs na sternika motorowodnego potrzebna jest godzina. Taki kurs w zasadzie uprawnia nas, do tego, żeby prowadzić mały statek. Druga sprawa jest taka, że cześć ludzi nie zna podstawowych znaków. Mamy ich mnóstwo, bo mamy tutaj drogę wodną – mówi ratownik.