Wynajęli swój majątek komornikowi. Nie przypuszczali, że urzędnik państwowy stworzy w środku hal nielegalne archiwum. I że wszystko spłonie.
Jacek B., według doniesień prasowych był do niedawna największym i najbogatszym w Polsce komornikiem. Jego kancelaria działająca przy jednym z warszawskich sądów, miała prowadzić rocznie blisko milion spraw, czyli jedną piątą wszystkich postępowań egzekucyjnych w Polsce.
Pożar hal pod Warszawą
By zdobyć miejsce do przechowania olbrzymiej ilości akt, komornik wynajął od mieszkającej pod Warszawą rodziny trzy puste hale i zrobił w nich wielkie archiwum.
- Regały były drewniane, a akta były ustawione pod sufit. Bardzo ciężko było się poruszać między regałami – mówi Stanisław Wójtowicz.
- Mama zadzwoniła do mnie i mówi: „Dorota, ratuj! Pali się!” – opowiada Dorota Wójtowicz.
13 kwietnia 2019 roku o godz. 14 w jednej z wynajmowanych przez komornika hal wybuchł pożar. Ogień błyskawicznie objął pozostałe budynki, w tym dom pana Stanisława. Kilkanaście zastępów straży walczyło o rodzinny dobytek do rana.
- Jak poszedł pożar, to ogień poszedł dachem. I wszedł na dom. Spłonęła góra – mówi pani Dorota.
- W magazynach był papier. Z moich obliczeń wynika, że było to 900 ton – mówi pan Stanisław.
- Staliśmy z żoną i patrzyliśmy, jak znika dorobek naszego życia – dodaje mężczyzna.
Dwie z trzech hal spłonęły. Dom rodziny Wójtowiczów spalił się częściowo, ale nie nadawał się do zamieszkania.
- Wkrótce po pożarze dowiedzieliśmy się, że cały ten magazyn był nielegalny. Jest przepis, że to musi być w państwowym archiwum a nie w jakimś tam magazynie pod Warszawą – mówi pani Dorota.
Rodzina Wójtowiczów straciła majątek
- Zapytałem go, co teraz będzie z moim domem. Usłyszałem: „Nie martw się, wszystko ci odbuduję. Nie będziesz poszkodowany” – przytacza pan Stanisław.
- Powiedział, że weźmie na siebie odpowiedzialność, że wszystko nam odbuduje. Że rodzice nie muszą się niczym przejmować – opowiada pani Dorota. I dodaje: - Nagle dowiedziałam się od mojego taty, że wszystko zaczyna się zmieniać. Że on się z tego wycofuje. Powiedział: „Możecie się ze mną procesować”. Zaczęłam otwierać oczy, że to idzie w bardzo złym kierunku.
Dlaczego nie chciał odbudować domu rodzinie Wójtowiczów?
- Miał to w nosie. Nie chciał ze mną rozmawiać, próbowałem do niego dzwonić, niestety nie odbierał telefonów. Przyjąłem więc to do wiadomości i zdałem się na śledztwo, które prowadzi prokuratura – mówi pan Stanisław.
Prokuratura jednak umorzyła śledztwo. Oparła się na opinii biegłego sądowego, który stwierdził, że nie wie, co było przyczyną pożaru. Biegły uznał, że pracownicy kancelarii komornika wsypali do kosza w przedsionku hali resztki grilla, którego mieli w tym dniu rozpalać na podwórku i być może – zdaniem biegłego - stamtąd rozprzestrzenił się ogień. Pan Stanisław zapewniał, że żadnego grilla nie było.
- Miejsce, gdzie mieli wrzucić te rzeczy z grilla było najmniej zniszczone. Najbardziej zniszczony był koniec hali, co potwierdza, że tam doszło do wybuchu. Potwierdza to też skrzynka elektryczna, która pokazuje, który bezpiecznik wyskoczył w momencie wybuchu. W końcu mamy zdjęcia, jak po pożarze stoi w tym miejscu drewniany stół, który nie spłonął – punktuje pani Dorota.
- Co więcej, na ścianie wisi papierowy kalendarz, w miejscu, gdzie ma być źródło pożaru – dodaje pan Stanisław.
Po pożarze zamówili niezależne opinie biegłych
Poszkodowana rodzina na własną rękę zamówiła dwie kolejne opinie, niezależnych od siebie biegłych z zakresu pożarnictwa.
- Z jednej i drugiej opinii wynika, że sposób zabudowania archiwum przekraczał wszelkie normy ochrony przeciwpożarowej. Po drugie, najbardziej prawdopodobną przyczyną były żarówki stykające się z regałami, na których stały akta w plastikowych koszulkach i papierowych pudłach – mówi Dorota Wójtowicz.
- Miały być żarówki ledowe, a założone były zwykłe żarowe. To one były przyczyną pożaru – uważa pan Stanisław.
Co na to prokuratura?
- Przeprowadzono szereg czynności procesowych, w tym uzyskano opinię biegłego z zakresu pożarnictwa – stwierdza Norbert Woliński z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.
- Ale są one w sprzeczności z opiniami biegłych, które zostały zamówione przez rodzinę Wójtowiczów - przekonywał reporter Uwagi!
- Prokurator zebrał materiał dowodowy i podjął merytoryczną decyzję – mówi prokurator Woliński.
- Jedyna wynikająca z tego logika jest taka, że on chciał sprawie uciąć łeb – uważa pani Dorota.
- Moja żona całkowicie się załamała. Wykryto u niej raka i niestety zmarła – mówi pan Stanisław.
Prokurator oskarżył komornika wyłącznie o nielegalne przechowywanie akt w wynajmowanych magazynach. Jackowi B. groziły trzy lata pozbawienia wolności, ale otwocki sąd uznając go za winnego warunkowo umorzył postępowanie. Jedyna dolegliwość, którą oskarżony ma realnie ma ponieść to zapłata 200 złotych tytułem kosztów sądowych.
Skąd taki wyrok?
- Dokumentacja, zanim została umieszczona w tych budynkach, została zdigitalizowana, a akta komornicze były przechowywane w tym magazynie, ponieważ Składnica Akt, która jest zobowiązana do ich przechowywania nie była gotowa do ich przyjęcia. To dwie podstawowe okoliczności, które sąd wziął pod uwagę – mówi Kamila Różańska, prezes Sądu Rejonowego w Otwocku.
- Mam pismo, gdzie Krajowa Rada Komornicza potwierdza, że było miejsce, ale komornik nie zwrócił się do Składnicy Akt KRK z pytaniem o wolną powierzchnię magazynową. Nie zgłosił również chęci przekazania dokumentacji – odpowiada pani Dorota.
- Mam też kolejny dokument już ze Składnicy Akt Państwowych, która wzywa kancelarię komornika, do tego by przywieźli te akta, bo jest dla nich miejsce - dodaje.
Zapytaliśmy sąd skąd w takim wypadku wniosek, że składnica nie miała miejsca, skoro w aktach sprawy jest pismo, że komornik zerwał kontakt, było miejsce na akta.
- Sąd prowadził dość szczegółowe postępowanie dowodowe i nie opierał się tylko i wyłącznie na dokumentacji, ale również na zeznaniach świadka. Sąd ocenił cały materiał dowodowy, dokumentację i zeznania świadków, i wyprowadził takie wnioski – mówi Kamila Różańska.
Jacek B. nie jest już komornikiem. Prowadzi kilka firm i cieszy się życiem w posiadłościach pod Warszawą i w hiszpańskiej Marbelli. Spotkanie przed kamerą przekładał jeszcze kilkukrotnie, a w końcu odmówił uczestnictwa w nagraniu i przestał odbierać telefon. Napisał, że nie czuje się odpowiedzialny za pożar, gdyż winę ponoszą właściciele nieruchomości, którzy nie ubezpieczyli swoich budynków.
- Mając to doświadczenie, że każda sprawa kończy się na jego korzyść, to jestem przekonany, że rozparty nim nad jest parasol ochronny. Jak się ma pieniądze, to można wszystko – kończy pan Stanisław.