Czy konie dalej będą wozić turystów do Morskiego Oka? „Transport w tej formule nie przetrwa”
Ciągną za sobą setki kilogramów. Wiele osób uważa, że to ponad ich siły. Po ostatnim upadku konia na trasie do Morskiego Oka w sieci znowu zawrzało. Czy konie dalej będą wozić turystów na tej trasie?
- Śmierć pierwszego konia w 2009 roku o tyle nie poszła na marne, że zaczęły się dyskusje na temat warunków pracy koni na Morskim Oku – mówi Beata Czerska.
- Kolejny koń to był rok 2012 rok. Już wówczas wiedziałam, że wadliwie skonstruowany jest regulamin – zaznacza.
Beata Czerska to prezeska Tatrzańskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Od lat zwraca uwagę urzędników na błędy w ekspertyzach pisanych na zlecenie parku. Z jej obliczeń wynika, że konie są przeciążone, a wozy powinny być odciążone o około tonę.
- Oni tego nie chcą przyjąć do wiadomości. Cały czas się mówi o tradycji. Że są bardzo dobre wyniki badań, że tylko trzy konie odpadły. Ludzie nie wiedzą, ile koni odpada poza badaniami - zwraca uwagę Czerska.
Blisko 1 mln turystów dociera co roku nad Morskie Oko
Szlak do Morskiego Oka rocznie pokonuje ponad 900 tys. osób. Konie mają do pokonania prawie 8 km drogi wiodącej do największego jeziora w Tatrach. Różnica poziomów na tej trasie sięga aż 300 m.
Kiedyś na fasiągu przewożono 30 osób, w 2009 roku, po upadku konia, który ciągnął wóz, wprowadzono limit 15 osób. Dziś fiakier zabiera 12 dorosłych, kilkoro dzieci i bagaże. Organizacje prozwierzęce alarmują, że to wciąż praca ponad ich siły.
- Tak naprawdę walka cały czas trwa. Po 10 latach jesteśmy w tym samym miejscu – mówi Katarzyna Topczewska.
Topczewska, znana jako „adwokatka zwierząt”, od lat współpracuje z Fundacją Viva!, walcząc o zlikwidowanie transportu konnego do Morskiego Oka.
- To, co udało nam się osiągnąć, to to, że możemy brać udział w badaniach koni. Lekarz weterynarii, przedstawiciel organizacji społecznych jest w komisjach, natomiast wnioski z badań naszego lekarza są zawsze przez Tatrzański Park Narodowy ignorowane – ubolewa Topczewska.
Przez 10 lat fundacja Viva! prowadziła własne śledztwo na temat koni z Morskiego Oka. Tak powstał raport opisujący warunki pracy koni, ich stan fizyczny i nieprawidłowości towarzyszące ich pracy. Raport ujawnia także to, co do tej pory było ukrywane – czyli co dzieje się z końmi, gdy zostają wycofane z trasy.
- Ten cały raport jest o tym, że te zwierzęta cierpią i to cierpienie jest tym argumentem, który przeważa, który mówi o tym, że ten transport trzeba zlikwidować – zaznacza Anna Plaszczyk z Fundacji Viva! I dodaje: - Raport ma tytuł „Cierpienie, którego nie widać”, bo urzędnicy go nie widzą.
Ostatni upadek konia idącego do Morskiego Oka
Do ostatniego wypadku z udziałem konia doszło na początku maja. Na asfalt padł Lizus. Fiakier uderzeniem, które nagrał jeden z turystów, przywołał konia do wstania.
- W naszej ocenie on musiał być przeciążony, a do tego właściciel przemocą próbował go postawić. Uderzał go w zatoki, bardzo wrażliwą część ciała, specjalnie, nie mam żadnych wątpliwości. Konia to bardzo bolało, z adrenaliny, bólu i stresu wstał – mówi mecenas Katarzyna Topczewska.
Spotkaliśmy się z fiakrem, który jest właścicielem Lizusa.
- Nie mam pani nic do powiedzenia – oświadczyn mężczyzna.
W tej sytuacji zwróciliśmy się do prezesa Stowarzyszenia Fiakrów z Morskiego Oka.
- Od czasu jak tu zaczęli [organizacje prozwierzęce – red.] działać, to pewne rzeczy zostały unormowane czy określone przez specjalistów. Dużo się zmieniło – mówi Władysław Nowobilski. I dodaje: - A o co mamy żal do fundacji? Ich pierwszy punkt to likwidacja transportu do Morskiego Oka, czyli nieważne czy konie są przeciążone, czy przemęczone, czy są w dobrej kondycji, najważniejsze, żeby je zlikwidować. Wtedy w ogóle nie ma tematu do rozmowy, bo wszystko jest złe.
Co o transporcie na Morskie Oko mówią mieszkańcy?
Po każdym upadku konia w internecie wrze. Mimo to przedstawiciele lokalnej społeczności boją się mówić o tym, co widzą na trasie.
- Niektóre konie są w takim stanie, że nie da się na to patrzeć. Stoją na rozkraczonych nogach, z pochylona głową, oddychają bardzo ciężko i głęboko. Widać im tętno na szyi. Jest to potężny wysiłek – usłyszeliśmy.
Dlaczego miejscowi nie angażują się w walkę o te zwierzęta?
- Część osób jest pracownikami parku, więc nie chcą narazić się swojemu pracodawcy. Część osób jest przewodnikami, którzy chodzą po tej trasie do Morskiego Oka i nawet jak widzą pewne rzeczy, to po prostu zamykają na to oczy. Tak, żeby nie brać udziału, żeby nie być kojarzonym z awanturą, zadymiarstwem. Nikt nie chce być twarzą konfliktu – słyszymy.
Droga do Morskiego Oka jest drogą powiatową, więc podmiotem decydującym o transporcie turystów i sposobie użytkowania drogi jest starostwo powiatowe.
Starostę zapytaliśmy, dlaczego tylko fiakrzy mogą pracować na tej trasie?
- Konkurencja doprowadziłaby naprawdę do tego, że zaczęłoby być niebezpiecznie. Czy wyobraża sobie pani, że jest to, co dzisiaj i do tego dodatkowy ruch? Ja sobie tego nie wyobrażam – mówi Andrzej Skupień.
A co z sytuacjami, kiedy konie się płoszyły i wpadały w zaspy?
- Samochód też ulega poślizgowi czy zapaleniu – mówi starosta tatrzański.
W ostatnich latach pojawiła się też propozycja, by turystów wozić elektrycznymi meleksami.
- To nie meleksy powinny być elementem krajobrazu tatrzańskiego na drodze do Morskiego Oka. Niech będą to górale, którzy końmi wykonują tę działalność. Meleks tam nam zupełnie nie pasuje – stwierdza Andrzej Skupień.
Wozy hybrydowe na Morskie Oko?
W samym centrum wzajemnych zależności znajduje się Tatrzański Park Narodowy.
- Jestem przekonany, że transport w tej formule nie przetrwa. My jednak próbujemy pogodzić interesy i oczekiwania społeczeństwa, i interesy lokalnej społeczności, czyli zaproponować to rozwiązanie, które proponujemy od lat, czyli wyprodukowanie wozu hybrydowego ze wspomaganiem elektrycznym – mówi Szymon Ziobrowski, dyrektor TPN.
Takie testy były przeprowadzone, czemu nic nie udało się z tym zrobić?
- Jedną z głównych przyczyn był, mówiąc delikatnie, brak współpracy ze strony przewoźników. Zapytałem, jak dzisiaj się na to zaopatrują i dzisiaj jest zdecydowanie większa otwartość na to rozwiązanie. Jeżeli to się nie uda i to nie wyjdzie, to będą musiały być podjęte bardziej drastyczne dla przewoźników decyzje – uważa dyrektor TPN.