Policjanci chcieli na sklepowym parkingu zatrzymać dilera ze znaczną ilością narkotyków, ale zatrzymali pana Michała. Mimo że mężczyzna nie miał nielegalnych substancji i tak trafił do więzienia.
Michał Wyrzykowski od stycznia jest w więzieniu. Mężczyznę skazano na 2 lata pozbawienia wolności w związku z czynną napaścią na policjantów.
To, że funkcjonariusze w wyniku zdarzenia, w którym pan Michał brał udział, odnieśli obrażenia, nie budzi żadnych wątpliwości. Ale rodzi się pytanie, kto na kogo napadł: Michał Wyrzykowski na pięciu policjantów, czy policjanci na niego i jego znajomego.
Co wydarzyło się na sklepowym parkingu?
Dotarliśmy do notatki policyjnej, z której wynika, że policjanci mieli otrzymać informację o znacznej ilości narkotyków, które miały być przewożone czarnym fordem przez Adama R. Dzień wcześniej pan Michał oraz właśnie Adam R. byli na imprezie u siostry podejrzewanego mężczyzny. Pan Michał jako jedyny nie pił, więc rano po imprezie razem ze znajomym wybrał się do sklepu autem pożyczonym od Adama R. Samochód był obserwowany przez policję.
Gdy mężczyźni wsiedli do niego z zakupami, podbiegło do nich kilka osób. Pan Michał miał się wystraszyć i uciekać. Wtedy padły strzały. Kolegą w samochodzie nie był Adam R.
- Michał był w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. Nie chciał nikomu zrobić krzywdy i to jest dla mnie najważniejsze – mówi Kamila Wyrzykowska, żona mężczyzny.
Pan Michał na prawie trzy miesiące trafił do aresztu śledczego. Zaraz po wyjściu poznał panią Kamilę. Nie ukrywał przed nią, że przeciwko niemu toczy się sprawa w sądzie. Para wkrótce wzięła ślub. Razem wychowują dwójkę dzieci z poprzedniego związku pani Kamili.
- Od początku naszej znajomości wiedziałam o tej sytuacji, od początku byliśmy ze sobą szczerzy. Michał mi powiedział, i są to bardzo ważne słowa, że nie zrobił tego specjalnie. Po prostu bronił się. Wierzę mu – mówi pani Kamila.
Pan Michał nigdy nie był osobą podejrzaną ani karaną, nie figurował w żadnych bazach policyjnych. Poza mandatami za przekroczenie prędkości, tylko raz miał do czynienia z policją - gdy kilka miesięcy przed zdarzeniem chciał popełnić samobójstwo. Funkcjonariusze pomagali wówczas matce odnaleźć syna, za co kobieta była im bardzo wdzięczna. Kilka miesięcy później wydarzyło się to, co zupełnie zachwiało jej wiarę w stróżów prawa.
Pan Michał twierdzi, że nie wiedział, że ma do czynienia z policją
Prosiliśmy służbę więzienną o możliwość nagrania rozmowy z panem Michałem w zakładzie karnym. Odmówiono nam. Pozostał nam kontakt telefoniczny.
- Zaczęli bić w szyby, z mojej strony na szybie zrobiła się pajęczyna. Ruszyłem. Nikt nie wyciągał legitymacji. Jak było już po wszystkim, to pomyśleliśmy, że to mogła być policja.
Ale żadnej odznaki nie było, nikt nic nie krzyczał – zapewnia pan Michał. I zaznacza: - To było pięciu facetów, którzy biegną i walą od razu w samochód. Od razu zaczęło się wybijanie okien. To nie było na zasadzie, że podeszli i powiedzieli, otwórzcie coś, tylko to było od razu wybijanie okien.
- Policjanci, widząc ten samochód, podjęli decyzję, że najlepszym miejscem do zatrzymania pojazdu oraz osób, które nim przyjechały, będzie przysklepowy parking, aby nie dokonywać zatrzymania w trakcie ruchu i nie stwarzać zagrożenia dla innych uczestników ruchu drogowego – mówi podinsp. Katarzyna Kucharska, rzeczni Komendy Wojewódzkiej Policji w Radomiu.
- Wszyscy funkcjonariusze, od początku podkreślali, że są policjantami i doskonale wiedziały o tym osoby, wobec których podejmowali czynności – dodaje policjantka.
- W związku z wykorzystaniem broni służbowej w tej sprawie przeprowadzone zostały wnikliwe czynności wyjaśniające. Nie dopatrzono się żadnych uchybień ze strony policjantów. Wszystko było wykonane zgodnie z przepisami, zgodnie z procedurami – mówi podinsp. Katarzyna Kucharska.
"Państwo zawiodło i powinno przeprosić"
Bliscy pana Michała skontaktowali się z fundacją "Dowód niewinności" oraz z naszym dziennikarzem.
Remigiusz Korejwo z fundacji " Dowód niewinności" to były funkcjonariusz CBŚP, który zatrzymywał dziesiątki, o ile nie setki, podejrzanych. Mężczyzna nie ma wątpliwości, że próba zatrzymania domniemanego handlarza narkotyków była przeprowadzona w sposób skandaliczny. Nie dość, że nie zatrzymano dilera, bo policja pomyliła osoby, to strzały padły w miejscu publicznym, gdzie znajdowało się wiele postronnych osób.
Zgadzał się tylko samochód, bo pan Michał feralnego dnia jechał samochodem pożyczonym właśnie od mężczyzny podejrzewanego o handel narkotykami.
- Przy zatrzymaniu figuranta policjanci powinni się wykazać szczególną starannością, przede wszystkim zapewnić bezpieczeństwo otoczenia, później bezpieczeństwo figuranta i na końcu swoje bezpieczeństwo – mówi Remigiusz Korejwo. I zaznacza: - W tym przypadku widać, że żadna z tych zasad nie została zachowana. Sytuacja narażała osoby postronne, dzieci czy innych uczestników ruchu.
Policjanci nie ponieśli żadnych konsekwencji swoich działań. Konsekwencje poniósł za to pan Michał. Podstawą jego oskarżenia były zeznania pokrzywdzonych policjantów i jednego świadka. Mężczyzna zeznał, że słyszał okrzyki "Stój, policja" i widział, jak jeden z policjantów do przedniej szyby przykłada odznakę. Byłyby to bardzo cenne zeznania, gdyby nie fakt, że choć, okrzyki mógł słyszeć, to z miejsca, w którym stał, nie mógł zobaczyć, jak policjant przykłada odznakę do szyby. Innych świadków nie przesłuchano, mimo że łatwo było ich ustalić. Przypadkowym świadkiem okazał się policjant, choć z innego miasta.
- Świadek musiałby widzieć przez ścianę – mówi Małgorzata Wyrzykowska, matka pana Michała.
Prokuraturę zapytaliśmy, dlaczego nikt nie przesłuchał świadków, którzy byli na parkingu.
- W tej sprawie materiał, na którym oparł akt oskarżenia prokurator referent, był wystarczający, żeby skierować do sądu akt oskarżenia. Inni świadkowie sami się nie zgłosili – stwierdza Adrian Wysokiński z Prokuratury Rejonowej w Siedlcach.
- Państwo zawiodło i państwo powinno przeprosić pana Michała. A przede wszystkim natychmiast go zwolnić. Jeżeli organy ścigania operują materiałami, które są dostępne, o których teraz rozmawiamy, to nie ma innej możliwości – uważa Remigiusz Korejwo.