Uwaga!

odcinek 7389

Uwaga!

Ponad 10 lat temu maszyna zmiażdżyła mu twarz. Lekarze z Gliwic podjęli się wówczas pierwszego w Polsce przeszczepu twarzy i pierwszego na świecie zabiegu tego typu ratującego życie. Jak dziś funkcjonuje pan Grzegorz?

Minęło 10 lat od przełomowego przeszczepu twarzy dokonanego w Narodowym Instytucie Onkologii w Gliwicach. Starania polskich chirurgów zostały wówczas docenione przez świat. W ręce profesora Adama Maciejewskiego trafił medyczny Oskar, którego odebrał w Stanach Zjednoczonych.

- Po transplantacji musiałem wszystkiego nauczyć się na nowo. Ale dla mnie wszystko nadal jest nowe, nawet po tych 10 latach – mówi dzisiaj Grzegorz Galasiński. I dodaje: - Cały czas żyję ze świadomością, że odrzut może pojawić się znikąd.

Wypadek podczas pracy, który zmienił życie

Do tragicznego wypadku doszło w pracy.

- To była chwila. Pamiętam moment uwolnienia się z maszyny. Obraz, który widziałem gałkami ocznymi na zewnątrz. Krzyk ludzi i swój. W helikopterze straciłem przytomność. Ocknąłem się na oddziale po jakimś czasie – wspomina mężczyzna.

Życie pana Grzegorza udało się uratować. Chirurdzy z Narodowego Instytutu Onkologii w Gliwicach podjęli się także wyzwania rekonstrukcji twarzy. Niezwykle skomplikowany przeszczep pod kierownictwem prof. Adama Maciejewskiego, w którym uczestniczyło kilkunastu chirurgów, trwał aż 26 godzin.

- Była to jedyna opcja w przypadku tego właśnie urazu, która nie tylko miała przywrócić twarz, ale przede wszystkim dać szansę uratowania życia. Niosło to przede wszystkim ryzyko, że taki przeszczep może ulec odrzuceniu. Na szczęście tak się nie stało – mówi prof. Adam Maciejewski.

- Rozległy uraz, którego doznał Grzegorz dotyczył nie tylko tkanek miękkich, ale również szeregu elementów kostnych. Uraz był na tyle rozległy, że odsłonięty był przedni dół czaszki, środkowy dół czaszki, co zagrażało infekcjom i wtórnie doprowadziłoby do zgonu pacjenta – mówi prof. Łukasz Krakowczyk.

- Widząc swoją twarz po przeszczepie, pomyślałem, że jest dobrze. I tyle. Udało się i to wszystko. Nie walczyłem z przeszczepem. Walczyłem z własnymi ograniczeniami – wspomina Grzegorz Galasiński.

Dziś mężczyzna funkcjonuje samodzielnie, lecz nadal mierzy się z wieloma trudnościami. Aby nie utracić sprawności fizycznej, a tym samym komfortu życia, pan Grzegorz musi nieustannie się rehabilitować.

- Początki rehabilitacji były bardzo trudne. Musiałyśmy stworzyć model rehabilitacji, ale musiałyśmy też zmierzyć się z człowiekiem. Z człowiekiem cierpiącym, z rozległymi ranami. Z bólem i brakiem czucia. Z ogólnym osłabieniem – opowiada fizjoterapeutka Monika Wilczyńska.

- Walczyliśmy o oddech. Tak, żeby on mógł jednocześnie podnieść rękę i się nie udusić – wspomina Wilczyńska. I dodaje: - Jeśli chodzi o samą pracę z pacjentem, to był to ogromny stres i ogromna odpowiedzialność.

Życie po przeszczepie

Pan Grzegorz jest rencistą. Wraz z matką mieszka w niewielkiej wsi na Dolnym Śląsku. Na co dzień zajmuje się gospodarstwem, starając się zapomnieć o przykrych zdarzeniach z przeszłości.

- Kiedyś żyłem bardziej spokojnie. Nie bałem się o przyszłość. Teraz spokój osiągam tylko dzięki życzliwym ludziom. I tak sobie żyję. Nie boję się tego, żeby być innym – mówi pan Grzegorz.

- Na pewno chciałby być zdrowy. Iść do pracy, bo on był pracowity, ale stało się tak, jak się stało – mówi Zofia Galasińska, matka mężczyzny.

- Biorę życie takie, jakie jest. Nie wybrzydzam – przyznaje pan Grzegorz.

Od czasu wypadku Grzegorz jest pod stałą kontrolą medyków. Choć powroty do przeszłości nie są dla niego łatwe, spotyka się z lekarzami, którzy uratowali mu życie.

- Do dzisiaj ta operacja pozostaje wyjątkowa - mówi prof. Krzysztof Składowski, konsultant krajowy w dziedzinie radioterapii onkologicznej.

- To jest nieprawdopodobne, jak trudna jest rozmowa z kimś, kto nie potrafi powiedzieć ani słowa. Porozumiewaliśmy się oczami, wzrokiem. (…) Potem to się trochę potoczyło jak w amerykańskim filmie – wspomina anestezjolog Elżbieta Wojarska-Tręda.

- To było przekazanie życia. Dostałem nowe życie – ocenia pan Grzegorz.

- Za chwilę minie 11 lat po przeszczepie i teraz możemy powiedzieć, że to wielki sukces. On jest samodzielnym człowiekiem i to jest piękne – mówi fizjoterapeutka Monika Wilczyńska.

- Mam 44 lata i cieszę się z tego, co mam – kwituje pan Grzegorz.