Uwaga!

odcinek 7384

Uwaga!

18-letni Iwan stracił obie nogi podczas wypadku, do którego doszło w fabryce mebli pod Kępnem. Jak to możliwe, że niepełnosprawny, młody człowiek obsługiwał rozdrabniarkę do drewna? Jak wyglądają warunki pracy w branży meblowej w południowej Wielkopolsce? Zobaczcie ustalenia śledztwa dziennikarzy Uwagi! i Dużego Formatu Gazety Wyborczej.

- Przyjechałem do szpitala, patrzę, a nie mam nóg – mówi Iwan. I dodaje: - Byłem sam na tej maszynie. Wrzucałem do niej odpady. Wciągnęło mnie na taśmę. I najpierw nikogo tam nie było, krzyczałem jakieś pół godziny, żeby ktoś przyszedł.

Rodzina Iwana uciekła z Ukrainy przed wojną

Iwan, po wybuchu wojny w Ukrainie, przyjechał do Polski z matką i rodzeństwem. Chcąc pomóc rodzinie, w październiku zaczął pracować w fabryce mebli. Miał tam zarabiać niecałe 3000 złotych miesięcznie na rękę.

Według siostry Iwana, jej brat, idąc do pracy, pokazywał dokumenty, że jest niepełnosprawny.

- Mój brat choruje. Jak mama go urodziła, to lekarze przez przypadek upuścili go na ziemię – opowiada Lena.

- Jak już pracował, to opowiadał, że jego kierownik Paweł jest bardzo dobry. Nie dawał go na tę maszynę do rozdrabniania drewna. Ale kierowników było dwóch. Ten drugi kierownik cały czas go dawał właśnie na tę maszynę – mówi Lena.

Sprawę Iwana bada inspekcja pracy

- Pracowałem bez żadnej umowy. [Pieniądze dawał mi – red.] szef, właściciel – opowiada Iwan.

Śledztwo w sprawie wypadku Iwana prowadzi prokuratura. Okoliczności bada też inspekcja pracy, ale do czasu zakończenia kontroli, nie chce udzielać informacji o swoich ustaleniach.

Przedstawiciela inspektoratu zapytaliśmy, czy osoba z poważną niepełnosprawnością mogła być dopuszczona do pracy przy takim urządzeniu?

- Przede wszystkim cudzoziemiec przed podjęciem jakiejkolwiek pracy, powinien mieć umowę przedstawioną na piśmie – zaznacza Tomasz Kozłowski z Państwowej Inspekcji Pracy w Ostrowie Wielkopolskim. I dodaje: - Każdy zatrudniony, któremu powierzona jest praca przy maszynach, chodzi o pracę ewidentnie niebezpieczną, musi przejść szkolenie wstępne – instruktarz stanowiskowy w zakresie bezpieczeństwa i higieny pracy. Poza tym powinny przeprowadzone być badania wstępne przez lekarza sprawującego profilaktyczną opiekę zdrowotną, który sprawdza, czy dana osoba kwalifikuje się do pracy na danym stanowisku.

„Szkolenie BHP miałem po kilku miesiącach”

Wielu pracowników fabryk, które znajdują się w Kępnie i okolicach, nocuje w hotelach robotniczych. Dziennikarz Dużego Formatu zdecydował się przenocować w jednym z nich, by porozmawiać z kimś, kto pracował w tej samej fabryce, co 18-letni Iwan.

Współlokatorem okazał się mężczyzna, który przez prawie rok pracował w tym samym zakładzie.

- Tam dużo ludzi robiło z orzeczeniem. Na przykład taka dziewczyna robiła, co tak naprawdę, nie znała się dobrze na robocie, bo była chora. Krzyczał na nią, że za wolno, że czegoś nie rozumie albo coś tam. Zero szacunku dla ludzi – opowiadał mężczyzna.

Czy na zakładzie był behapowiec?

- Był tam przyjęty jakiś behapowiec. Dopiero po kilku miesiącach miałem szkolenie.

Jak sprawę tłumaczą przedstawiciele firmy?

Umówieni na rozmowę z właścicielem przyjechaliśmy do zakładu, w którym pracował Iwan. Sposób rozmowy narzucony nam przez szefa firmy był zaskakujący.

- Bardzo proszę pojedynczo – oświadczył mężczyzna, mimo że reporterka Uwagi! była z dźwiękowcem i operatorem.

- Wchodzicie państwo czy nie? Bo szkoda naszego czasu – dodał szef firmy.

W tej sytuacji do oddzielnego pomieszczenia zdecydował się wejść Bartosz Józefiak z Dużego Formatu Gazety Wyborczej, dziennikarz, z którym pracowaliśmy przy sprawie.

- Iwan pracował tutaj na czarno przez dwa i pół miesiąca – wskazał Józefiak.

- Kiedy był przyjęty do pracy, został mu przedstawiony dokument, on odmówił podpisania, ponieważ on nie potrafił podpisywać – oświadczył szef firmy.

- To w jaki sposób mężczyzna zawarł umowę?

- No jak, w jaki sposób? No ustny.

- Jakie szkolenie BHP przeszedł Iwan?

- Są stosowne dokumenty…

- Gdzie są te dokumenty?

- W posiadaniu inspekcji pracy, w posiadaniu funkcjonariuszy policji.

- Możemy zobaczyć te dokumenty?

- Nie, absolutnie, ponieważ one zostały wydane tym organom.

Z kolei reporterka Uwagi! zapytała szefa firmy, dlaczego osoba niepełnosprawna pracowała przy tak niebezpiecznej maszynie jak rozdrabniarka?

- Pani nie zna konstrukcji maszyny. Ta maszyna, po pierwsze, nie wymaga pracy.

- Czy Iwan w ogóle miał badania lekarskie?

- Oczywiście, że wszystkie kwestie, które były wymagane, z jego…

- Ale nie było żadnych badań, jest z nami siostra Iwana, która tak mówi.

- Ale co z tego, że to jest jego siostra? Gdzie ona była, jak on przyszedł w podartych butach?

- W tej chwili jest przygotowywany do protez, które sporo kosztują. Zamówiłem mu wózek elektryczny. Natomiast, w momencie kiedy poinformowałem mamę Iwana, powiedziała, że to ja będę jeździł na tym wózku.

Polskie zagłębie meblarskie

Wielkopolskie Kępno to polskie zagłębie meblarskie. Bartosz Józefiak wielokrotnie opisywał historie dotyczące tamtejszych zakładów.

- Mówimy o zyskach idących w setki milionów rocznie. Natężenie luksusowych samochodów na drogach jest tu chyba największe w Polsce. Mówimy o meblach, które nie tylko trafiają na rodzimy rynek, ale są też eksportowane na Zachód. Nasi rodzimi producenci, oczywiście konkurują ceną, a najłatwiej zbić cenę na kosztach pracowników. Powszechne jest tu oszczędzanie na BHP, na wypłatach, ubezpieczeniach, ZUS-ie – tłumaczy dziennikarz Dużego Formatu.

- Kiedy cztery lata temu pierwszy raz pisałem tekst o Kępnie, to wykorzystałem prowokację dziennikarską. Podawałem się za pracownika, który szuka pracy. Odwiedziłem kilkanaście zakładów i prawie w każdym proponowano mi umowę o pracę na minimalną krajową, a resztę wypłaty w kopercie do ręki. To jest tutaj powszechna praktyka – mówi Józefiak.

Jakie są realia pracy w fabrykach mebli w Kępnie. O tym opowiedziała nam kobieta, która 20 lat przepracowała w różnych tego rodzaju zakładach.

- Padało, na przykład „Zapier…, czego stoisz, nie żryj teraz, wypie… do roboty”. Albo „Jak Ukrainiec, to może tak zap…”, czy tam jakiś „żółtek” – przywołuje kobieta.

- Wiele zakładów zatrudnia ludzi bez umowy, na czarno. Głównie są to obcokrajowcy. Z Ukrainy, ale jest też dużo obywateli Gruzji, Mołdawii, Bangladeszu i Filipin. W mało którym zakładzie dba się w ogóle o bezpieczeństwo pracowników. Najczęściej jest tak, że nie ma żadnych szkoleń, często jest tak, że na przykład zdejmowane są różne osłony po to, żeby maszyna pracowała szybciej. Cały czas jest nacisk: szybciej i więcej – tłumaczy nasza rozmówczyni.

Z relacji kobiety wynika, że dochodzi do wielu wypadków.

- Złamane ręce, nogi, miednice, innym razem rozbita głowa czy ucięty palec. To są niezgłaszane przypadki. Padało: „powiedz, że to się stało gdzieś indziej, robiłeś coś w domu, przewróciłeś się i tam złamałeś rękę czy palec, a za to się dogadamy” – przywołuje była pracownica.

Tymczasem z jej obserwacji wynika, że właściciele zakładów żyją na luksusowym poziomie.

- Niektórzy mają własne samoloty. Mieszkają w pałacach. Pamiętam, jak jeden miał awionetkę czy coś takiego i przyszedł czas wypłaty. Powiedział, że nie da wypłaty, bo nie wie, czy mu starczy na paliwo do samolotu – opowiada nasza rozmówczyni.

Kontrole inspekcji pracy

Z danych inspekcji pracy wynika, że w południowej Wielkopolsce działa blisko 6 tys. firm.

- To jest szeroko rozumiana branża meblowa. Według skromnych wyliczeń zatrudnionych jest tam około 86 tys. pracobiorców. Do tego dochodzą firmy współpracujące z tymi firmami, także można to wszystko pomnożyć razy dwa lub trzy. Na teren całej południowej Wielkopolski jest 26 inspektorów pracy – mówi Tomasz Kozłowski z Państwowej Inspekcji Pracy w Ostrowie Wielkopolskim.