Uwaga!

odcinek 7348

Uwaga!

Zwierzęta konały na oczach właścicieli, sąsiadów i urzędników. „Tego widoku nigdy nie zapomnimy”

To była jedna z najbardziej dramatycznych interwencji krynickiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami i wspierających je organizacji. Zwierzęta w jednej ze wsi pod Starym Sączem przez wiele dni konały na oczach właścicieli, sąsiadów i urzędników. Dla niektórych pomoc przyszła zbyt późno.

- To była tragedia. Psy są zabiedzone, zagłodzone. Były w maleńkich kojcach. Niektóre miały budę, niektóre były bez budy, bez dachu – mówią kobiety, które interweniowały w gospodarstwie.

- Jeden z owczarków podhalańskich siedział w kojcu. Miał pseudobudę, która była wbita poniżej poziomu ziemi. Siedział we własnych odchodach – opowiada Sylwia Śliwa, inspektorka Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Polsce, prezeska Oddziału w Krynicy-Zdroju.

- W niektórych miejscach było po kolana błota, więc te psy w tym brodziły – dodaje Agnieszka Krzyżak, pracownica Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Nowym Sączu.

- Najbardziej wstrząsający widok to była ta cierpiąca krowa. Tego widoku nie zapomnimy nigdy. W odchodach, w syfie, w brudzie, w śmieciach. Tak skończyła swój żywot – mówi Joanna Otto, prezeska Stowarzyszenia do Walki z Bezdomnością Zwierząt „Przytul mnie”.

Zwierzęta konały na gospodarstwie

Właścicielami zwierząt w tym gospodarstwie byli dwaj bracia. Od wielu lat gromadzili różne przedmioty. Aż w końcu teren zamienił się w wysypisko śmieci.

Gdy jeden z nich zmarł, na miejscu pojawił się pracownik socjalny. To on przerwał cierpienie zwierząt i powiadomił o wszystkim organizacje prozwierzęce.

- Nie możemy namierzyć właściciela. W lesie ujawniliśmy zwłoki psa. Następne zwierzęta są pozamykane na posesji i w domu, ale mężczyzna, którego tu spotkaliśmy, nie pozwala nam tam wejść – relacjonowała Sylwia Śliwa z krynickiego TOZ-u funkcjonariuszom policji, którzy zjawili się na miejscu.

Mimo że właściciel gospodarstwa dobrowolnie zrzekł się zwierząt i podpisał wszystkie dokumenty, nie pojawił się na miejscu. Inspektorzy nie byli więc w stanie zabezpieczyć całego inwentarza.

Wejście na teren, gdzie były zwierzęta cały czas utrudniali sąsiedzi.

- [Żeby wejść na teren – red.], musi być właściciel. My jesteśmy tu w formie asysty. Nie możemy wejść bez właściciela. Jak pani sobie to wyobraża, że ja przyjeżdżam do pani i pod pani nieobecność wchodzę na pani posesję? – tłumaczył naszej reporterce jeden z policjantów.

O ocenę zachowania policji poprosiliśmy prawniczkę, która jest autorem licznych opinii prawnych i projektów ustaw, a także wygrywała najgłośniejsze procesy w sprawie znęcania się nad zwierzętami.

- Zgodnie z przepisami prawa, policjanci w takich sytuacjach mają obowiązek reagować. Mało tego, oni mają obowiązek odebrać cierpiące zwierzę. Przedstawiciel organizacji społecznej chciał ten swój ustawowy obowiązek wykonywać, a policja mu to uniemożliwiała. To jest absolutnie niedopuszczalne – komentuje mec. Katarzyna Topczewska.

Ponieważ policja odmówiła pomocy, wyzwaliśmy na miejsce pracowników gminy. Ci weszli na teren, próbowali wyłapać zwierzęta i część z nich udało się przetransportować do schroniska.

Dlaczego nikt nie interweniował?

Według ekspertów, niekontrolowane zbieractwo przedmiotów i zwierząt może być symptomem wielu zaburzeń. Jak to więc możliwe, że pracownicy socjalni zareagowali dopiero po śmierci jednego z właścicieli terenu?

Urzędnicy znali obu mężczyzn, ponieważ obaj pobierali wcześniej świadczenia.

- Oni sobie po prostu radzili, także pod względem ekonomicznym. (…) To jest kwestia dyskusyjna, czy problem było widać gołym okiem. Zdjęcia tych zwierząt pojawiły się dopiero teraz, wcześniej nikt ich nie widział. W jaki sposób mieliśmy to ujawnić? – pyta Franciszek Tudaj, kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Starym Sączu.

- Pomoc była oferowana, ale spotkała się z odmową. Jeśli chodzi o wniosek do sądu o obserwację psychiatryczną, to nie było ku temu przesłanek. (…) Czy wykazywali zaburzenia psychiczne? Ja bym był daleki od tego poglądu – stwierdza kierownik OPS-u.

Jacy byli właściciele terenu?

O właścicieli gospodarstwa i o to, co się działo na ich posesji, zapytaliśmy sąsiadów:

- Oni z nikim nie mieli kontaktu. Chowali trochę: krówki, konia. (…) A żyli tak jak to chłopy, co w domu to się nie przejmowali.

- Takie śmietnisko zawsze tam było. Psy latały, ale takich rzeczy się nie zgłasza na wsi. Co mi to przeszkadza?

- Te małe psy wylatywały na drogę, każdy je widział. Niektórzy mówili: „Ciężko tam przejść”. (…) Ja się nie wtrącam do tego, żeby potem nie było na mnie, że jestem jakaś zła, niedobra, wie pani jak jest z ludźmi.

Inspektorzy próbowali zabezpieczyć wszystkie zwierzęta, choć nie było to łatwe. Część z nich ukryła się w zrujnowanych zabudowaniach oraz w lesie. Były tak wystraszone, że interwencja trwała aż sześć dni.

- Mamy duże podejrzenia, że te psy były hodowane i sprzedawane. Szczeniaka najłatwiej sprzedać. Niestety, wciąż jest duże zapotrzebowanie na rasy takie jak pinczer, jamnik, border collie. Każdy chce kupić tanio i niestety dzieje się to kosztem zwierząt – uważa Joanna Otto, prezeska Stowarzyszenia do Walki z Bezdomnością Zwierząt „Przytul mnie”.

Psy z interwencji pod Starym Sączem trafiły do hotelików i domów tymczasowych, gdzie czekają na adopcję. Więcej na ten temat znajdziesz TUTAJ >>>

Odcinek 7348 i inne reportaże Uwagi! można oglądać także w serwisie vod.pl oraz na player.pl