Uwaga!

odcinek 7245

Uwaga!

Liczyli na wsparcie finansowe dla swoich chorych dzieci, ale nie doczekali się tego. Kilkoro rodziców do dzisiaj nie dostało pieniędzy ze zbiórek, które zorganizowała jedna z fundacji.
Na początku lipca na bruk trafiło kilkudziesięciu pracowników poznańskiej fundacji Szlachetny Bohater, która przez kilka lat zajmowała się zbieraniem pieniędzy i wspieraniem głównie chorych dzieci. Podopieczni fundacji pocztą pantoflową dowiedzieli się o zamknięciu biur w Poznaniu, we Wrześni i w Gnieźnie.


Fundacja namawiała do współpracy rodziców chorych dzieci


Nim pracownicy stracili pracę, telemarketerzy fundacji dzwonili do ludzi, namawiając ich do wpłacenia pieniędzy na podopiecznych. Dzwonili też do rodziców chorych dzieci, zachęcając ich do współpracy z fundacją.


- Jedna z pracownic odezwała się do nas z pytaniem, czy nie chcielibyśmy być pod skrzydłami fundacji Szlachetny Bohater. Dowiedziała się o nas z innej fundacji i napisała do nas na Messengerze. Zgodziliśmy się. W naszej sytuacji każda pomoc jest ważna – tłumaczy Dawid Adamczyk, tata Marysi.


- Sami do mnie zadzwonili i wyrazili chęć wsparcia, chęć pomocy. Na początku wydało mi się to bardzo miłe, że ktoś chce mi pomóc. Że ktoś zobaczył mojego Leonka i stwierdził, że może mu pomóc – mówi Marta Kokocińska.


- Z początku wyglądało to pięknie. Przyszły święta Bożego Narodzenia i nasza córka dostała paczkę – opowiada Tomasz Kaźmierczak, tata Karoliny.


Zmieniło się to, gdy ruszyły zbiórki na chore dzieci. Wówczas okazało się, że rodzice nie mogą śledzić rzeczywistych wpłat od darczyńców. Na stronie internetowej fundacji mogli zobaczyć jedynie procent uzbieranej kwoty.


- Na stronie cały czas widać, że uzbierane jest 4 proc. I te 4 proc. jest od dwóch lat. Były jarmarki i inne rzeczy, myślałam, że ten procent wzrośnie, a nic nie wzrosło – mówi Agnieszka Kaźmierczak. I dodaje: - Ciągle pytamy, gdzie są te pieniądze. Nie wiemy też z jakiej kwoty jest to 4 proc., czy z tysiąca złotych czy 10 tys. zł, czy innej kwoty.


- W umowie nie mieliśmy określonej kwoty do zebrania, natomiast w rozmowach padło, że 100 proc. zbiórki to będzie milion złotych. I według strony, fundacja zebrała 14 proc. tej kwoty, wychodzi 140 tys. zł. Jednak tak naprawdę nie mogliśmy dowiedzieć się, ile faktycznie mamy środków i czy możemy je wykorzystać. Dopiero w ostatnim czasie, po kilkunastu mailach, okazało się, że zostało 1800 zł – mówi Dawid Adamczyk.


- Subkonto Leona zostało utworzone na 9,5 mln zł, czyli na kwotę, jakiej Leon potrzebował, żeby otrzymać terapię genową. Dostałam jednak informację, że środki, które będą tam zbierane będziemy mogli wykorzystać tylko na rehabilitację i sprzęt medyczny i nie będziemy mogli tych pieniędzy przerzucić na konto innej fundacji – mówi mama Leona. I dodaje: - Przykładowo, gdybyśmy w innej fundacji mieli prawie całość kwoty, to z tego miejsca nie mogłabym przerzucić brakującej kwoty, żeby zakończyć zbiórkę. W innych fundacjach zazwyczaj nie jest to problem.
Od kiedy rodzice chorej Karoliny zgodzili się na współpracę z fundacją, minęły dwa lata.


- Do tej pory uzyskaliśmy od nich 0 zł – mówią pani Agnieszka i pan Tomasz.
Czy pieniądze w ogóle trafiały do chorych dzieci?


Na początku lipca z rodzicami chorych dzieci skontaktowały się byłe pracownice fundacji, które przekazały im wiadomość o zamknięciu biur i o problemach finansowych. Jedna z nich zgodziła się także na rozmowę z nami.


Reporter Uwagi! zapytał ją, czy pieniądze z fundacji w ogóle trafiały do potrzebujących osób.
- Drobne kwoty tak. (…) Wydaje mi się, że kiedyś ta fundacja funkcjonowała tak, jak powinna, ale ostatnie pół roku… to nie były normalne sytuacje, jakie się tu działy – mówi kobieta. I wyjaśnia: - Przyjeżdżały osoby i opisywały w internecie, że te pieniądze do nich nie trafiają. Przykładem jest jeden z ojców. Odbył się na początku wiosny piknik dla jego córki. Rozmawiałam z tym tatą, mówił, że próbuje rozwiązać umowę, bo ma problem, żeby dostać jakiekolwiek pieniądze na leczenie córki. Prezes unikał kontaktu z nimi.


Gdy mama Leona dowiedziała się o tym wszystkim, na blogu chorego syna zamieściła ostrzeżenie dla darczyńców fundacji.


„(…) Od paru miesięcy mam problem z tą fundacją, a dzisiaj otrzymałam informacje, które potwierdziły moje obawy”, mówiła w zamieszczonym w sieci nagraniu.


Wideo obejrzało wielu rodziców. Zaniepokojeni tą sytuacją, powiadomili poznańską prokuraturę o podejrzeniu oszustwa.


Sprawę fundacji bada prokuratura


- Musimy tutaj mówić o dwutorowym kierunku postępowania, czyli kwestii oszustwa i kwestii pokrzywdzenia wierzycieli – mówi Łukasz Wawrzyniak z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. I wyjaśnia: - Mamy trzy osoby, na rzecz których zbierano środki, ale te osoby nie dostały tych środków, czy też w pełni nie zostały pokryte koszty leczenia lub rehabilitacji. Jeśli chodzi o kwestię oszustwa, czyli osoby, które zostały wprowadzone w błąd, dawały pieniądze, to liczba jest otwarta, cały czas to ustalamy. Liczymy też, że państwa program skłoni niektóre osoby, żeby zgłosiły się do prokuratury i ujawniły, że tego i tego dnia złożyły jakieś środki na rzecz konkretnej osoby poprzez tę konkretną fundację. To ułatwi nam znalezienie jak największej liczby osób pokrzywdzonych i ustalenie dokładnie skali procederu.


Co na to prezes fundacji?


O działalności fundacji chcieliśmy porozmawiać z jej prezesem. Kilka tygodni temu wysłaliśmy do niego mail z prośbą o spotkanie, ale nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Zdecydowaliśmy się odwiedzić go w domu pod Poznaniem.


Reporterowi Uwagi! otworzył mężczyzna, który na pytanie o prezesa, powiedział, że „to nie tutaj”.
Kiedy przesłaliśmy zdjęcie mężczyzny byłej pracownicy fundacji, ta potwierdziła, że był to prezes.
Kiedy reporter wrócił na miejsce, Dawid H. nie wyszedł już z domu, nie odebrał też telefonu.
- Jest mi żal tych dzieci i sama na siebie jestem wściekła. Że tak dałyśmy się zmanipulować. Myślałyśmy, że robimy coś dobrego, a okazało się, że robimy złe rzeczy – mówi była pracownica fundacji.


- Myślę, że jest szansa odzyskać te pieniądze. Nie został okradziony zwykły człowiek tylko chore dzieci – mówi Agnieszka Kaźmierczak.


Po wizycie naszego reportera u prezesa fundacji, otrzymaliśmy mail z wyjaśnieniami, w których jej przedstawiciel pisze, że relacje z podopiecznymi są poprawne i nie wymagają rozgłosu. Dodał, że ograniczone wsparcie dla niektórych podopiecznych wynika z trudnej sytuacji darczyńców oraz że Dawid H. nie jest już prezesem - tego jednak nie potwierdza Krajowy Rejestr Sądowy.