Pani Monika, chora na stwardnienie rozsiane, zamieściła w sieci poruszające nagranie, na którym widać, jak czołga się do miejsca w autobusie. Opisała swoją podróż autokarem jako upokorzenie i frustrację, bo jak twierdzi - kierowca ignorował jej prośby o pomoc.
Pani Monika ma 40 lat i wraz z córką mieszka w Kępnie. Pracowała jako asystentka stomatologiczna, ale musiała zostawić pracę, bo od pięciu lat choruje na stwardnienie rozsiane oraz rzadką chorobę genetyczną: atakcję móżdżkową, która atakuje układ nerwowy.
- Nie ma leku, jestem leczona objawowo, żebym jak najmniej cierpiała. No i jest rehabilitacja, ale nie zacznę już samodzielnie siedzieć czy chodzić – przyznaje kobieta.
Czasami pani Monika lepiej się czuje i może wtedy oddawać się swojej największej pasji: malowaniu obrazów i tworzeniu grafik, które potem sprzedaje.
- Maluję ustami, żeby nie pozwolić chorobie, by zabrała mi pasję – mówi kobieta i dodaje: - Kocham życie, nawet to, co spotyka mnie złego.
Co wydarzyło się w autobusie do Kępna?
Pani Monika, jak sama mówi – uwielbia podróżować i nie chce zamykać się w domu. Dwa tygodnie temu razem z córką wracały z Warszawy autokarem z odwiedzin u przyjaciół. Kobieta ani jej córka nie spodziewały się, że po kilku miłych dniach w stolicy, jak mówią – nastąpi 6 godzin koszmaru. Jak twierdzi kobieta, problemy z kierowcą autokaru, zaczęły się już przed wejściem.
- Zapytałam, gdzie mam schować wózek. Wskazał na bagażnik – „Tu schowajcie” – przywołuje pani Monika. I dodaje: - Nie oczekiwałam, że mnie wniesie, bo potrafię wejść do autobusu, pod warunkiem, że mogę wejść pierwszym od kierowcy wejściem.
Jednak, jak twierdzi pani Monika, kierowca kazał wejść jej środkowymi drzwiami.
- Podjechałam bliżej i powiedziałam, że nie dam rady. Tam nie ma się czego podeprzeć, one są strome i wysokie, a wejście jest wąskie. A on mnie zignorował. Spróbowałam wejść tym wejściem i niestety zjechałam z jednego stopnia, uderzając kręgosłupem. Ale podciągnęłam się udem – przywołuje.
Następnie, jak mówi pani Monika, zapytała kierowcę, czy może usiąść na przednich miejscach.
- Nie było reakcji kierowcy. Powiedziałam to głośniej, faktycznie podniosłam głos, bo mi nerwy puściły, ale wciąż nie było reakcji – opowiada kobieta.
- Postanowiłam zapytać osób, które już siedziały na pierwszych miejscach, czy mogą się przesiąść. Siedziały tam panie, które z ochotą się podniosły i powiedziały, że nie ma problemu, że mogą się zamienić. Ale kierowca powiedział kategoryczne "nie" – mówi Agata, córka pani Moniki.
- Krzyknął tak, że panie usiadły. Niestety, musiałam czołgać się, bo nie zaryzykuję chodzenia środkowym wejściem – opowiada pani Monika.
Według pani Moniki, na jednym z postojów kierowca nie chciał także wyjąć jej wózka z bagażnika.
- Poprosiłam jeszcze raz, a pan obszedł z drugiej strony autobus i zapalił papierosa. Więc leżałam bokiem między autobusem a chodnikiem, na tym betonie. Opierałam się łokciem, nie miała już sił, żeby dociągnąć do chodnika, ani żeby wrócić do autobusu. Poczekałam na dziecko, kiedy wróciła, zobaczyłam przerażenie w jej oczach. Dlatego rzuciłam żartem – opalam się – przywołuje kobieta.
- Na chodniku była ławeczka, na której siedzieli pasażerowie, patrząc w telefony. Patrzyli na to, co się dzieje i nic. Kierowca palił papierosa i w żaden sposób nie reagował. To był szok, przerażenie i smutek. Miałam ochotę pytać, dlaczego to robicie, ale nie dlaczego robicie to osobie niepełnosprawnej, tylko dlaczego robią to mojej mamie – mówi Agata.
To właśnie wtedy córka pani Moniki postanowiła nagrać krótki film, żeby pokazać to, jak wygląda czołganie się jej mamy na odlegle miejsce wyznaczone przez kierowcę.
Zapytaliśmy panią Monikę, czy prosiła o pomoc albo ktoś ją zadeklarował?
- Pomoc zaoferowała starsza pani, ale dopiero po ostatnim postoju. Powiedziałam, że bardzo dziękuję za chęć pomocy, ale poradzę sobie już sama. Nie mam kontroli swojego ciała, mogę dostać ataku padaczki. Jak taka osoba mnie dźwignie, to nie będzie w stanie mnie utrzymać. Upuści mnie i zrobi sobie jeszcze krzywdę, więc nawet o to nie proszę – tłumaczy kobieta.
- To była pierwsza aż tak bardzo upokarzająca sytuacja, choć przez pięć lat mojej choroby było ich dużo więcej. Pierwsza taka, gdzie poczułam się jak śmieć – mówi pani Monika i dodaje: - Cały czas widzę przerażenie w oczach mojego dziecka. Ja, osoba chora i niepełnosprawna, która codziennie musi walczyć o życie, musi jeszcze walczyć z ludźmi.
Co na to przewoźnik?
Pani Monika napisała skargę do firmy przewozowej.
- Nie oczekiwałam ani zwrotu za bilet, ani darmowych przejazdów, ale przeprosin - tłumaczy.
Firma odpisała jej, że nie uznaje jej skargi i że kierowca zachował się właściwie. Słowo przepraszam, nie pada ani razu.
My również napisaliśmy do przewoźnika z prośbą o rozmowę przed kamera, ale ten wolał wydać oświadczenie, w którym – między innymi – stwierdza:
„(…) Po wnikliwym zapoznaniu się z materiałem, tj. zapisami z monitoringu, informacjami uzyskanymi od pasażerów kursu oraz wyjaśnieniem kierowcy, z przykrością należy stwierdzić, że przedstawione przez pasażerkę informacje są niezgodne ze stanem faktycznym, zarówno w odniesieniu do opisanych przez panią zdarzeń, jak i opinii na temat kierowcy”, czytamy.
„Nie sposób wyjaśnić, z jakiego powodu pani wybrała drogę do innego wyjścia, a także dlaczego opiekun podróży to zarejestrował, zamiast asystować i pomagać osobie niepełnosprawnej”, przekazano.
„Analiza zebranego materiału w przedmiotowej sprawie ukazała, że zachowanie kierowcy w niczym nie uchybiło prawu i zasadom współżycia społecznego", dodano.