Uwaga!

odcinek 7201

Uwaga!

- Rozpętało się piekło dla nas i naszych dzieci. Wszyscy krzyczeli, że on ma broń. Z kolei on krzyczał, że ma tutaj misję i musi ją skończyć – opowiadają Romowie z Zabrza. Zatrzymany przez policję mężczyzna tego samego dnia został wypuszczony.


- Rozpętało się piekło dla nas i naszych dzieci. Wszyscy krzyczeli, że on ma broń. Z kolei on krzyczał, że ma tutaj misję i musi ją skończyć. Rozejrzałam się ile jest dzieci i zadzwoniłam na 112. Na policji usłyszałam, żebyśmy wszyscy schowali się do mieszkań, żeby nikogo nie było na ulicy – opowiada jedna z mieszkanek ulicy Buchenwaldczyków w Zabrzu.


- Panika była na ulicy, wszyscy krzyczeli. Myślałem, że on zabił kogoś wcześniej, bo krzyki były naprawdę głośne – mówi inny nasz rozmówca.


- Na nagraniu widać, że wyciągnął broń i przykucnął – dodaje mężczyzna.


- Wbiegliśmy do domu, byliśmy w wielkiej panice. Kazałam, żeby dzieci siadły na łóżku, żeby nic nie robiły tylko siedziały. Wtedy szybko podeszłam do okna i zobaczyłam, jak on klęka, zajmował pozycję strzelca – relacjonuje jedna z naszych rozmówczyń.
Policja dostała zgłoszenie o godz. 11:15.


- Była to informacja o mężczyźnie, który miał być agresywny, niebezpieczny, możliwe, że nietrzeźwy. Miał być umundurowany lub częściowo umundurowany. Mógł posiadać przy sobie broń – przywołuje mł. asp. Sebastian Bijok z Komendy Miejskiej Policji w Zabrzu.


Kim był człowiek, który w niedzielny poranek na ulicy pełnej dzieci i kobiet wyciągnął przedmiot przypominający broń i mierzył do ludzi. Padły też strzały. Jaką misję miał do zakończenia na ulicy zamieszkałej przez Romów? Okazuje się, że wcześniej odwiedzał na tej ulicy swojego kolegę.


- Byliśmy przyjaciółmi. Zabierał nas i młodzież, a potem jechaliśmy na strzelnicę. Uczył nas, jak obchodzić się z bronią i jak strzelać – mówi Daniel Ondycz ze stowarzyszenia na rzecz społeczności romskiej „Amarodrom” w Zabrzu. I dodaje: - To był spokojny, łagodny człowiek, mimo swojego wyglądu.


- Jak widziałem te ostatnie nagrania, to myślałem, że źle widzę. Ale to był Marcin z bronią w ręku, tak jakby to był inny człowiek, nie osoba, która zachowuje się w sposób normalny – mówi mężczyzna.


Daniel Ondycz powiedział nam, że Marcin K. jest czynnym zawodowo żołnierzem. Mężczyzna przyjeżdżał do niego w odwiedziny, uczył młodzież strzelania. Zawsze mówił, że najważniejsze wartości to „Bóg, honor, ojczyzna”. Opowiadał o misjach, na których był.


Dlaczego zawodowy żołnierz miał mierzyć do cywili?


- Żołnierz mierzy do tarczy czy makiet, celów stabilnych czy ruchomych, ale nie do człowieka, ponieważ jedyny człowiek, do którego mierzy to jego przeciwnik, ale odbywa się to w określonych warunkach prawnych – zaznacza gen. Bogusław Pacek, były zastępca komendanta Żandarmerii Wojskowej w Gdańsku.


Co wydarzyło się dalej?


- Mężczyzna posiadał obrażenia głowy, konieczne było udzielenie mu pierwszej pomocy. Nikt też do policjantów nie wyszedł, informując, że doszło do uszkodzenia ciała czy obrażeń. Policjanci wspólnie z ratownikami medycznymi pojechali do szpitala, gdzie na miejscu została wezwana żandarmeria wojskowa, która przejęła już tę sprawę – relacjonuje mł. asp. Sebastian Bijok.
Żandarmeria, po przejęciu żołnierza z rąk policji, wypuściła go, mimo że Marcina K. był pijany. Mężczyznę odebrała żona, która przyjechała po niego samochodem i… zawiozła go na tę samą ulicę.


- W tym samochodzie była kobieta i on. On wyzywał, mówił, że pozbija nas, żebyśmy się pilnowali, bo nas pozabija - słyszymy od jednej z naszych rozmówczyń.


- Na końcu naszej ulicy powiedział, że on jest kimś takim jak policja: „Policja mi nic nie zrobi”. Tak zeznałam na komisariacie. Powiedziałam, że się boimy, że nam zagraża, że rano doszło do strzelaniny – dodaje kobieta.


- Dzisiaj wiemy, że lepiej, żeby on został wcześniej zatrzymany. Jeżeli został przesłuchany, wyszedł i dalej straszył, to mogło spowodować, że dojdzie do nieszczęścia, może nie do użycia broni, bo wiemy, że krzywdy by tą bronią nie zrobił. Ale mogło dojść do jakiejś bijatyki – mówi gen. Bogusław Pacek. I dodaje: - Trudno w tym wypadku bronić wojska i żołnierza. Myślę, że większość żołnierzy, oglądając te nagrania, oceniłaby to podobnie – jako coś wyjątkowego, skandalicznego, coś co nie powinno się zdarzyć. Tego typu chłopak powinien znaleźć sobie pracę gdzie indziej, nie w wojsku.
Konflikt z Romami


Okazuje się, że żołnierz pojawił się na ulicy Buchenwaldczyków już poprzedniego dnia. Był w konflikcie z częścią młodych Romów. Nie chcieli, żeby przyjeżdżał na ich ulicę. Jednak on uważał, że nikt nie może mu tego zabronić.


- Widziałam, jak zaczepiał grupkę Romów. Stało 25 osób, były też dzieci, ale rodzice poprosili, by się pochowali. A on stał przy aucie, zdjął koszulkę i wyzywał Romów. Mówił, że udowodni kim jest, że nikogo tutaj się nie boi. Że on będzie przyjeżdżał, czy chcemy tego, czy nie chcemy.

Powiedziałam, żeby wypiep…, że co on tutaj szuka. Chcieliśmy powiedzieć, żeby nie przychodził na tę ulicę i nie szukał zaczepek, bo może źle się to skończyć dla niego i dla nas – przywołuje jedna z mieszkanek.


Jak sprawę tłumaczy żołnierz? Rozmawialiśmy z jego żoną, która potwierdziła nam, że była tego dnia z mężem, siedziała w samochodzie. Opowiada, że kiedy mąż nie chciał odjechać, wywołało to agresję mężczyzn. Ich samochód został obrzucony puszkami.


Udało nam się skontaktować też z samym Marcinem K.


- Miałem groźby też wcześniej od nich, że po prostu mam przyjść o tej i o tej godzinie. Jestem żołnierzem i postanowiłem, że oczywiście przyjdę. Tylko mówiłem, żebyśmy wyszli po prostu tak jak Polak z Polakiem, dosłownie, twarzą w twarz. No i w tym momencie, kiedy czekałem na nich, to zaczęli wychodzić z deskami i różnymi niebezpiecznymi przedmiotami. Więc postraszyłem trochę tą wiatrówką. Po chwili zostałem uderzony tępym narzędziem. Raz, drugi, trzeci, czwarty aż w końcu zalałem się krwią, przyjechała policja – opowiada mężczyzna.


Prokuratura prowadzi postępowanie w sprawie gróźb karalnych, które kierowane były do Romów po wypuszczeniu Marcina K. przez żandarmerię. Policja przyjęła zgłoszenie od jednej z kobiet.
- Doszło do nieprozumienia między żołnierzem, a grupą mieszkających tam osób. Konsekwencją tego było skierowanie przez tego żołnierza, który wtedy nie był umundurowany, słów, które jedna z tych osób odebrała jako groźby karalne – mówi Rafał Babiński z Prokuratury Okręgowej w Krakowie.  
Świadkowie twierdzą jednak, że żołnierz pojawił się na ulicy z bronią.


- Świadkowie mogą różne rzeczy widzieć, natomiast żołnierz nie posiadał przy sobie broni. Owszem, posiadał przy sobie coś, co mogło być przez świadków odebrane jako broń, a był to pistolet pneumatyczny na sprężone powietrze, na plastikowe kulki – stwierdza prokurator Rafał Babiński.


- Pani redaktor postawiła tezę, że osoba ta przyjechała z przedmiotem przypominającym broń w tym celu, żeby użyć jej w tym miejscu. Nie. On przyjechał w celu udzielenia pomocy osobie, której pomagał przy remoncie. I został pobity przed tym domem – dodaje prokurator.


- Z wiatrówką pojechał pomagać przy budowie? – dopytywała reporterka.


- Nie jest to zabronione – przekonuje Babiński.


- Żołnierz, jak widać na filmach, nie jest młody, czyli ma za sobą jakieś doświadczenie. Z tego co wiem, to był na misjach. A to może skutkować symptomami zespołu pourazowego. On potrzebuje pomocy. Natomiast nie widzę go w służbie wojskowej, dlatego że tego typu rzeczy mogą się powtórzyć. On może stwarzać niebezpieczeństwo, nie tylko dla potencjalnych jego adwersarzy, ale również dla samego siebie – mówi płk. Krzysztof Przepiórka, były oficer GROM.