W bloku pana Tomasza można parkować samochód elektryczny w garażu podziemnym, ale nie można zainstalować ładowarki. Mężczyzna skierował do sądu pozew przeciwko wspólnocie mieszkaniowej. To pierwsza tego typu sprawa, ale podobnych może być coraz więcej.
Informacje o pożarach aut elektrycznych i trwających wiele godzin akcjach gaszenia takich pojazdów wzbudziły obawy wielu mieszkańców parkujących swoje samochody w garażach pod budynkami.
- Muszę powiedzieć, że jest taki strach. Wiele wspólnot mieszkaniowych, jeszcze zanim weszła w życie nowelizacja ustawy o elektromobilości, nie chciało się zgodzić na ładowarki – mówi Mariusz Łubiński, prezes firmy zarządzającej nieruchomościami.
- Do dzisiaj część właścicieli podnosi argumenty, że to bardzo duże zagrożenie. I że pojazdy elektryczne palą się kilka godzin i straty mogą być bardzo duże – dodaje Łubiński.
Pan Tomasz jeździ samochodem elektrycznym od dwóch lat. Decydując się na kupno nowego auta, zakładał, że baterię pojazdu będzie ładować w garażu podziemnym w budynku, w którym mieszka.
- Wszystko jest przygotowane do montażu, jedyne czego brakuje, to zgody zarządcy - mówi Tomasz Wiszniowski.
Zgodnie z przepisami ustawy o elektromobilności, posiadacz miejsca postojowego w garażu budynku, gdzie nie ma instalacji przeznaczonej do zasilania ładowarek samochodowych, musi uzyskać zgodę zarządcy nieruchomości na montaż punktu ładowania. W związku z tym, powinien zapłacić za ekspertyzę techniczną nowego przyłącza oraz za jego instalację.
Pan Tomasz spełnił wszystkie ustawowe wymogi i był gotowy wydać na instalację ładowarki ponad 20 tys. złotych. Jednak zarządca budynku uznał, że pozytywna opinia techniczna nie jest wystarczająca i zażądał od mężczyzny dodatkowej ekspertyzy za 6 tys. złotych
- W garażu jest system oddymiania, domagają się ode mnie, żebym opłacił symulację oddymiania garażu w przypadku pożaru pojazdu elektrycznego w trakcie ładowania, ponieważ nie wiedzą, czy obecny system oddymiania zadziała w odpowiedni sposób – tłumaczy mężczyzna.
Zarządca budynku, w którym mieszka pan Tomasz, nie wystąpił przed kamerą. Wyjaśnił, że budynek został zaprojektowany bez założenia parkowania i ładowania w garażu samochodów elektrycznych, a ich wprowadzenie do garażu i ładowanie w razie powstania pożaru ma istotny wpływ m.in. na zachowanie konstrukcji budynku oraz dynamikę rozprzestrzeniania się dymu i ognia. Według zarządcy, wykonana w sprawie ekspertyza nie uwzględnia zmiany funkcji garażu i uzgodnienia tej zmiany z rzeczoznawcą przeciwpożarowym.
- Zarząd dopuszcza parkowanie samochodów elektrycznych i hybrydowych, ale według nich ładowanie nie jest już dopuszczalne – dziwi się pan Tomasz.
- Auta elektryczne rzeczywiście mają trochę inną specyfikę, średni czas gaszenia, nie chodzi o całą akcję, a o gaszenie, to około 2 godziny – mówi bryg. Karol Kierzkowski, rzecznik komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej.
- Zarząd musi ocenić, czy takie urządzenie może stanąć w garażu. Oczywiście powinno to się odbywać na podstawie fachowych opinii. Z drugiej strony, trzeba zwracać uwagę na przepisy techniczno-budowalne i na to, jak zaprojektowano budynek. Wszystkie za i przeciw trzeba wyważyć – dodaje bryg. Karol Kierzkowski.
Prezes spółki, która zarządza setką nieruchomości w Warszawie, ma inne podejście do elektromobilności niż zarządca budynku pana Tomasza. Stacje ładowania zainstalowano w 20 ze 100 zarządzanych budynków. W jednym z apartamentowców, którego garaż ma 900 miejsc postojowych, zgodzono się na zainstalowanie 5 ładowarek.
- Na dzisiaj w naszych obiektach nie mieliśmy żadnych negatywnych zdarzeń, jeżeli chodzi o ładowanie pojazdów elektrycznych, aczkolwiek pełną odpowiedzialność za ewentualny pożar i skutki, ponosi ubezpieczyciel i właściciel takiego pojazdu. Wydając zgodę, bardzo wyraźnie o tym informujemy – mówi Mariusz Łubiński.
Pan Tomasz był zaskoczony, że w wybudowanym 2 lata temu bloku nie przewidziano stanowisk do parkowania aut elektrycznych. Ponieważ spełnił wszystkie wymogi ustawy o elektromobilności konieczne do zainstalowania ładowarki, skierował sprawę do sądu, by ten rozstrzygnął, czy zarządca słusznie domaga się od niego dodatkowych opinii.
- Chciałbym pod tym względem przetrzeć drogę. To będzie pierwszy taki wyrok czy orzeczenie sądu, na które w przeszłości ludzie będą mogli się powoływać – tłumaczy mężczyzna.
Różnica w koszcie ładowania samochodu prądem zasilanym z domowego gniazdka a szybką ładowarką komercyjną jest kolosalna. W domu za jedną kilowatogodzinę płacimy 80 groszy, a w na stacji szybkiego ładowania ponad 3 złote. Nic dziwnego, że użytkownicy aut elektrycznych szukają publicznych ładowarek przy centrach handlowych, sklepach, stacjach metra lub zajezdniach komunikacji miejskiej.
Postanowiliśmy sami przekonać się, jak szybko można znaleźć darmową ładowarkę w Warszawie. Okazało się, że nie jest to proste, a darmowe wcześniej ładowanie aut w galeriach, jest już przeszłością.
- Jest tak, że właściciele elektryków lubią za darmo. Mam takie wrażenie, że zmienia się punkt widzenia, w momencie jak zaczyna się eksploatować takie auto – przyznaje Tomasz Sarnecki, użytkownik elektryka. I dodaje: - Elektryka ciężko przebić nawet bardzo ekonomicznym autem, pod warunkiem, że korzystamy z darmowego lub bardzo taniego ładowania.
Pan Tomasz pochodzi z Ciechanowa, pracuje jako instalator systemów fotowoltaicznych. Każdy dach i daszek na jego działce pokryty jest panelami. Tańszy prąd wykorzystuje do ładowania samochodu elektrycznego.
- Czy zdecydowałbym się na auto elektryczne bez paneli? Raczej nie. Dla mnie bardzo istotny jest aspekt ekonomiczny. Niemniej jednak, przekonałem się do tych samochodów - przyznaje.
- W pojeździe, który kupiłem, nic mnie nie rozczarowało. Byłem gotów na pewne niedogodności czy utrudnienia. Tak naprawdę głównym problemem obecnie jest zbyt mała ilość punktów ładowania. I przede wszystkim rozczarowało mnie to, jakie problemy potrafi robić zarządca budynku, w którym mieszkam, przy montażu stacji ładowania – mówi Tomasz Wiszniowski.