Uwaga!

odcinek 7183

Uwaga!

Setki martwych ryb zostało wyłowionych z wód rzeki Iny. Zdarzenie miało miejsce po gwałtownych opadach deszczu, które spowodowały, że nieoczyszczone ścieki z lokalnej oczyszczali dostały się do rzeki. - Tu płynie śmierć. To trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć skalę – mówi jeden z mieszkańców.


Prawy dopływ Odry


Rzeka Ina ma ok. 130 km długości. To prawy dopływ Odry. Przepływa przez Stargard, a potem Goleniów, by w końcu zakończyć swój bieg w Odrze w okolicach Szczecina. Od Stargardu do ujścia w Odrze dzieli ją kilkadziesiąt kilometrów.


17 czerwca oczyszczalnia ścieków w Stargardzie po nawałnicy, jaka przeszła nad miastem, spuściła ogromne ilości wody opadowej pomieszanej ze ściekami. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już dwa dni później wędkarze zaczęli wyławiać setki kilogramów śniętych ryb. Dwa tygodnie później odbył się żałobny spływ tą rzeką w ramach protestu przeciwko zatruwaniu rzeki.


- Staramy się dbać o tę rzekę, sadzić tu drzewa, co roku organizujemy akcję sprzątania Iny. A tu przychodzi jeden większy deszcz i mamy cmentarz z rzeki. Potrzeba minimum 10-15 lat, żeby po takiej sytuacji rzeka wróciła do stanu pierwotnego – podkreśla jeden z zaangażowanych w akcję obrony Iny.


Zdaniem protestujących, rzekę zatruwa oczyszczalnia ścieków w Stargardzie. W tym niemal stutysięcznym mieście wody deszczowe i burzowe połączone są z kanalizacją miejską. Wszystko spływa do oczyszczalni ścieków. W przypadku nawałnic, do jakich dochodzi coraz częściej, oczyszczalnia nie jest w stanie przyjąć tak dużej ilości wody, więc woda deszczowa razem ze ściekami trafia do rzeki Iny.


- Tu płynie śmierć. To trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć skalę. Jak jest burza, duży deszcz, to jest pewne, że na drugi dzień będą ryby pływać do góry brzuchem – mówi Mariusz Ławniczak.
- Umarło 60 kilometrów rzeki. To jest fakt nie do przyjęcia, ale tu mamy „Odrę bis”. Jesteśmy na przyujściowym dopływie Odry. Przy katastrofie Odry, to tutaj uciekło bardzo dużo ryb – dodaje Artur Furdyna, hydrobiolog.


Prezes oczyszczalni dostrzega problem, ale jak twierdzi, potrzebne byłyby setki milionów złotych, by naprawić sytuację.


- Jako spółka, jako miasto robimy wszystko, żeby ten problem minimalizować – obiecuje Piotr Tomczak z Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej.


„Z przerażeniem patrzyłam, jak ubywa wody”


Kilkadziesiąt kilometrów na południe województwa zachodniopomorskiego, na pojezierzu drawskim, płynie rzeka Drawa, która choć nie bezpośrednio, także dopływa do Odry. Znajdują się tam liczne jeziora, w tym i te unikatowe w skali całej Europy - jeziora lobeliowe. Niestety i tu życie stopniowo zamiera. Pani Małgorzata jest przerażona tym, co obserwuje każdego roku. Prawdziwy dramat trwa tutaj od dwóch lat.


- 14 lat temu zakochaliśmy się w tym miejscu całkowicie. To bardzo dziewicze okolice, które ciężko już znaleźć. Kilka lat temu był tu ekspert, którzy przeprowadził oględziny tych jezior. Okazuje się, że to nie brak opadów, czy lekkie zimy, lecz przede wszystkim ingerencja człowieka wpływają na ich stan – opowiada Małgorzata Dar.


Pani Małgorzata przyjechała tu po 40 latach pobytu w Anglii razem z mężem Anglikiem, odnaleźli swoje miejsce na ziemi. Obydwoje są już emerytami, z tym miejscem chcieli związać się do końca swojego życia. Atutem była cisza, las i dom nad brzegiem jeziora. Niestety, od dwóch lat jezioro, a z nim i zwierzęta, masowo wymierają.


- Z przerażeniem patrzyłam, jak ubywa wody. Nie lubię już tu przychodzić, bo pęka mi serce. Jeżeli zabraknie wody, zabraknie i nas. Włożyliśmy w to miejsce wiele czasu i emocji. Byliśmy pewni, że to nasze miejsce na ziemi i to tu spędzimy nasze życie. Woda umiera po cichu, ale szybko – dodaje pani Małgorzata.


Sporo wody ubyło także z pobliskiego jeziora Krzemno. Nie zanika jednak tylko woda, ale i życie w niej. Unikatowe ze względu na faunę i florę jeziora, które tu występują, jeszcze do niedawna miały krystalicznie czystą wodę.


- To wszystko tutaj wymiera. Rośliny nie mają koloru, to jest straszne, co się tu dzieje. Były tu duże ryby, głaskaliśmy szczupaki. W tej chwili niewiele zostało – mówi Emil Kozak, instruktor nurkowania.


Wszystko, co trafia do polskich rzek, w końcu znajdzie się w morzu, nad którym tak lubimy odpoczywać.


- Woda to nie jest ściek. To nie jest odbiornik wszystkich naszych grzechów. To życiodajny płyn. Powinniśmy inaczej patrzeć na wodę, dzięki której możemy żyć – podkreśla Artur Furdyna, hydrobiolog. I dodaje: - Trzeba przyznać, że natura się broni długo, umiera powoli. Następstwa niektórych naszych grzechów przychodzą z opóźnieniem. Dziadkowie robili coś źle, ale to ich wnuki ponosili konsekwencje. Dziś jako hydrobiolog mogę zapewnić, że jesteśmy w czasach, że ci sami co psują, będą konsumować skutki błędów.