Uwaga!

odcinek 6947

Uwaga!

Adrian i Kacper urodzili się w 24. tygodniu ciąży, ze skrajną niedojrzałością całego organizmu. Wcześniaki trafiły do adopcji. Wkrótce w ich życiu pojawili się pani Elżbieta i pan Zbigniew, którzy otoczyli chłopców ogromem miłości i rozpoczęli długą i kosztowną drogę rehabilitacji.


Kacper, Adrian i inni podopieczni Fundacja TVN potrzebują Waszej pomocy. Jak możecie ich wesprzeć? Bardzo prosto! Wyślijcie SMS na numer 7356 o treści POMAGAM (3,69 pln z VAT)


Skrajne wcześniaki


Przez kilka miesięcy trwała walka o życie Adriana i Kacpra.


- Urodzili się w 24. tygodniu ciąży. Dojrzałość u takich noworodków jest praktycznie zerowa. Mamy do czynienia z niedojrzałym mózgiem, nerkami, płucami z bardzo słabym mięśniem serca. Na OIOM-ie byli ponad dwa miesiące – opowiada prof. Jan Mazela, kierownik I oddziału neonatologicznego i ginekologiczno-położniczego Szpitala Klinicznego Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu.
Personel placówki otoczył chłopców szczególną troską. Wszyscy widzieli, że choć bliźniaków odwiedza mama i babcia, z powodu trudnej sytuacji nie będą mogły zabrać ich do domu. Wtedy zdarzył się prawdziwy cud. Pani Elżbieta i pan Zbigniew zaadoptowali bliźniaki.


- Pamiętam doskonale, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem chłopców, mieli wtedy cztery miesiące. Jak zobaczyłem Kacperka, jego głowę pełną loków zakochałem się w nim od razu i wiedziałem, że tam nie zostanie – wspomina Zbigniew Zając, ojciec zastępczy bliźniaków.


- Spojrzeliśmy na siebie i wiedzieliśmy od razu, że są nasi. Nie było zastanawiania się, to się czuje od razu – dodaje Elżbieta Zając, matka zastępcza.


- Zadzwoniłam do babci chłopców i powiedziałam, że poznałam nowych rodziców i że jest to rodzina, na którą czekali. To rodzice, którzy kochają ich pięknie, mądrze, z delikatnością, czułością i zrobią dla nich wszystko. Babcia nie była w stanie powiedzieć nic, wiedziałam, że płacze – wspomina Magdalena Tomaszewska, położna neonatologiczna ze Szpitala Klinicznego Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu.


Diagnoza za diagnozą


Przez pierwszych pół roku państwo Zając jeździli z chłopcami od specjalisty do specjalisty. W gabinetach spadała na nich diagnoza za diagnozą. Obydwaj chłopcy mają porażenie mózgowe, bardzo uszkodzony wzrok i płuca. Kacperek do tego ma martwice jelit, padaczkę i małogłowie.


- Najgorsza diagnoza padła u neurologa: mózgowe porażenie dziecięce i małogłowie Kacperka. Przy porażeniu wiedzieliśmy, że pomożemy mu rehabilitacją, natomiast przy małogłowiu nie jesteśmy w stanie zrobić wiele. Nie ma na to leków. Zdarza się, że dzieci z tym schorzeniem żyją tylko 11-13 lat. Będziemy zawsze żyli z tą świadomością – opowiada pani Elżbieta.


Do licznych problemów zdrowotnych doszło też zagrożenie utraty wzroku. By zebrać pieniądze na operację rodzice przez pół roku gromadzili plastikowe nakrętki. Dla Kacpra operacja i poprawa widzenia stały się ogromnym impulsem w rozwoju.


- Po drugiej operacji oczu Kacper zaczął robić pierwsze kroki. Wiedzieliśmy, że idzie ku dobremu. To było wielkie szczęście – opowiada pani Elżbieta.


- Jak usłyszałem „tata” to było wielkie szczęście. To tak, jakby zobaczyć nowo narodzone dziecko – dodaje pan Zbigniew.


Finansowe wsparcie


Codzienność państwa Zając to nieustanne wizyty u lekarzy specjalistów, ćwiczenia i walka o pieniądze, ponieważ Narodowy Fundusz Zdrowia w minimalnym stopniu pokrywa koszty rehabilitacji. Na przykład chodzi o stabilizator, czy ortezy, które trzeba zmieniać co pól roku. Koszt jednej pary 5 tysięcy złotych.


- Najtrudniej jest, jak muszę odwołać wizytę u specjalisty, bo nie mam na to pieniędzy. Kłamię wtedy, że nie przyjdziemy, bo są chorzy – wyznaje pani Elżbieta.


Co czuje rodzic, który z powodu finansów nie jest w stanie pomóc dziecku?


- Jest wk…  - przyznaje pan Zbigniew. I dodaje: - Tylko operacje oczu dla chłopców kosztowały 50 tys. zł. Bez operacji prawdopodobnie by nie widzieli.


Rodzice adopcyjni nie są zamożni. Dom odziedziczyli po rodzicach. Ogromnym wysiłkiem dobudowali pokoje i wyposażyli dla chłopców. Pan Zbigniew pracuje w lokalnej piekarni. Pani Elżbieta zrezygnowała z pracy.


- Gdyby nie rodzina zastępcza chłopcy nie byliby na pewno w takim stanie, jak są. Bez rehabilitacji nie byłoby możliwości chodzenia, a może nawet siedzenia, nie mówiąc o kłopotach z mową czy wzrokiem. Te efekty, to wielka zasługa zaangażowania rodziców – podkreśla Natalia Gawrych-Okulicka, fizjoterapeutka.


Na szczęście pani Elżbieta i pan Zbigniew mogą liczyć na bezinteresowną pomoc wielu ludzi, takich jak doktor Natalia, która poza pracą przyjeżdża do chłopców, gdy mają problemy zdrowotne.


- Chylę czoła, jestem pełna uznania dla rodziców. Decydując się na adopcję skrajnych wcześniaków brali na siebie wielkie ryzyko. Nie każdy rodzic, także biologiczny jest w stanie podołać takiemu wyzwaniu. Często rodziny rozpadają się takich powodów, bo nie każdy jest w stanie temu podołać – mówi dr Natalia Kawczyńska–Leda, pediatra i neonatolog.


- Mimo kłopotów finansowych, z którymi się borykamy chłopcy dają nam siłę, żeby wstawać i mierzyć się z nimi. Czuję, że żyję – kończy pan Zbigniew.