Uwaga!

odcinek 6803

Uwaga!

Zaburzenia odżywiania to problem cywilizacyjny. Szacunki nie oddają skali, a leczenie w dalszym ciągu jest drogą przez mękę. Dziś w Uwadze! historia Sabiny, która od ponad dekady zmaga się z anoreksją.

- Z jednej strony słyszymy: zjedz czekoladę, będziesz czuć się lepiej, jesteś smutny, to zamów sobie jedzenie. Z drugiej strony wszędzie mamy sygnały, że ciało mówi, kim jesteśmy. Że jak się jest szczupłym, to jest się kimś. Ten wizerunek wpajany jest nam od dziecka – mówi Sabina.

25-latka przez pół życia zmaga się z zaburzeniami odżywiania.

- Był moment, kiedy jako dziecko byłam tym z pulchniejszych, natomiast nie miałam jakiejś dużej nadwagi. To było spowodowane lekami, które wtedy brałam. Miałam dosyć mocną astmę i nie byłam aktywna jak inni. Nie biegałam tak szybko, nie wspinałam się po drzewach. Zazwyczaj stałam i było mi bardzo z tego powodu przykro - opowiada.

Zapadła decyzja o odchudzaniu. Proces przebiegał w tak szybkim tempie, że budził przerażenie rodziny.

- Wyglądała coraz gorzej, było jej coraz mniej. Dochodziło do tego zasłanianie twarzy włosami. Tak jakby kryła się przed światem – wspomina Beata Pona, ciotka Sabiny.

Sabina mimo wszystko dalej się odchudzała.

- Pamiętam, jak głodowałam przez cały dzień. Zauważyłam, że w momencie kiedy nie jem, czuję się lepsza i jeszcze dochodził fakt, że moje otoczenie zaczęło aprobować mój wygląd. Nauczyciele pytali, co zrobiłam, że zaczęłam się zdrowo odżywiać. W momencie, kiedy byłam już w mocnym głodzie, to czułam się wręcz jak Bóg. Ludzie z otoczenia byli dla mnie nikim. To jest straszne, ale tak się czułam – wyznaje 25-latka.

Rodzice Sabiny zdecydowali się wysłać córkę do szpitala.

- Szpitale na Narodowy Fundusz Zdrowia nie chciały mnie przyjąć. Do leczenia psychiatrycznego się nie nadawałam. Natomiast do ogólnego nie chciano mnie przyjąć ze względu na duże zagrożenie życia. Do dzisiaj pamiętam, że jak byłyśmy we Wrocławiu i powiedziano, że mnie nie przyjmą, bo jeszcze umrę – opowiada Sabina.

W końcu udało się znaleźć ośrodek, ale prywatny.

- Wysłano mnie tam na osiem tygodni. Rodzina się zrzuciła, bo było to strasznie drogie. To była jedyna możliwość, żebym przeżyła. Natomiast metody, które oni tam stosowali, wołają o pomstę do nieba – uważa Sabina.

Z relacji 25-latki wynika, że dostawała leki psychotropowe.

- Ogromne ilości leków psychotropowych, których w tym wieku nie powinnam dostać. Nie wiedziałam, co się wokół mnie dzieje. Nie potrafiłam ustać na nogach. Przez kilka tygodni moje żywienie polegało na tym, że dostawałam kaszkę. Kaszka składała się z pół litra mleka i pięciu łyżek kaszy manny, dwóch łyżek masła i dwóch łyżek cukru. Jadłam to sześć, siedem razy dziennie. Dlatego tyle, bo za tak zwane złe zachowanie, dostawałam dodatkową kaszkę. A złe sprawowanie było wtedy, kiedy jej nie dojadłam. To było strasznie trudne, bo jadłam wcześniej jedno jabłko dziennie i mój żołądek był skurczony – wspomina Sabina.

- Przez leki, które dostawałam, zasypiałam na terapii i krzyczano na mnie, w momencie kiedy zasypiałam. Na oddziale były osoby dorosłe i to byli głównie alkoholicy i narkomani. Pamiętam, że cały czas byłam przerażona. Wbili mi do głowy kilka schematów, z którymi do dzisiaj się zmagam m.in. to, że to, co myślę, to jest chorobowe i nie mam własnego zdania – dodaje 25-latka.

Sabina nie miała szczęścia, ani do metod leczenia, ani do specjalistów, których przez 12 lat spotykała na swojej drodze.

- Psychoterapia w Polsce jest droga. Trzeba zapłacić od 150 do 200 zł, psychiatra też bierze 160-200 zł i dietetyk podobnie. I to są stawki za wizytę, a terapia często trwa 2-4 lata, w zależności od tego, z czym się przychodzi. Każdy ma inną historię i z czym innym się zmaga – mówi psychoterapeuta Małgorzata Borczyk. I zaznacza: - Sytuacja osób cierpiących na anoreksję jest w Polsce dramatyczna, dlatego że miejsca, gdzie kompleksowo leczy się zaburzenia odżywiania, praktycznie nie istnieją.

Zbiórka

Sabina, w związku z tym, że przez 12 lat nie znalazła właściwej terapii, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i założyła w sieci zbiórkę. Pieniądze mają umożliwić jej dotarcie do dobrych specjalistów.

- Na ten moment zbieram 20 tys. zł. Zrzutka jest po to, żebym mogła wrócić do pełni sił, bo głównie chodzi o kwestie fizyczne, bo terapia może ciągnąć się latami i zmiany są cały czas. Chodzi mi o to, żebym mogła pójść do pracy, nie martwić się, że nie mam siły, żeby pójść na uczelnię, czy móc usiąść tak, żeby nie bolały mnie plecy – mówi Sabina.

- Anoreksja jest chorobą śmiertelną. Jeśli widzimy bliską osobę, która zaczyna się odchudzać, nadmiernie kontroluje kalorie i jedzenie, to nie jest tak, że to jakaś fanaberia, tylko coś, co może doprowadzić do śmierci – podkreśla Małgorzata Borczyk.

- Potrzebna jest edukacja w szkołach. I jeśli chodzi o rodziców i nauczycieli, żeby mogli przekierować do odpowiednich specjalistów, jeżeli zauważą problem. Teraz w szkole nie uczymy się, co jeść. Uczymy się historii, a nie uczymy się, jak funkcjonować w dzisiejszych czasach – zwraca uwagę Sabina.

- Na anoreksję zaczynają chorować coraz młodsze osoby, nawet kilkulatki. To jest takie zjawisko, które jest dopiero badane i obserwowane. Nawet 8-9-latki zaczynają odmawiać jedzenia, bo chcą być chude – wskazuje Borczyk.

Dietetyka

Sabina zdecydowała się pójść na studia dietetyczne.

- Mimo tego, że byłam u kilku dietetyków, to cały czas czułam się przez nich niezrozumiana. Chciałam, żeby osoby takie jak ja, znalazły zrozumienie u dietetyka. I chciałabym pomagać takim osobom jak ja. Tylko, że mam tę świadomość, że żeby komukolwiek pomóc, najpierw muszę pomóc sama sobie – przyznaje 25-latka.

- Moja anoreksja jest książkowa. Natomiast jestem na takim etapie, gdzie stoi się w drzwiach do zdrowia, ale jeszcze się przez nie nie przeszło. Jestem na dobrej drodze, ale jeszcze brakuje mi kogoś po drugiej stronie, kto mnie pociągnie, bo po prostu się boję – kończy Sabina.