Uwaga!

odcinek 6797

Uwaga!

Wchodzili do klubów, tracili świadomość, a rano budzili się bez pieniędzy albo z kredytami. Policja poinformowała o szeroko zakrojonym śledztwie wymierzonym w szefów sieci klubów go-go. Czy akcja jest początkiem końca zorganizowanego – jak twierdzi policja - procederu oszustwa klientów?

Kilka tygodni temu policjanci pochwalili się rozbiciem ogólnopolskiej, zorganizowanej grupy zajmującej się wyłudzeniami pieniędzy od klientów w kilkudziesięciu tak zwanych klubach go-go.

W akcji uczestniczyło 500 funkcjonariuszy, którzy weszli do ponad dwudziestu miejsc na terenie całego kraju.

- Łącznie zatrzymano 22 osoby, z czego 19 zostało tymczasowo aresztowanych. Przedstawiono im zarzuty m.in. udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, także udziału w oszustwach i rozbojach dokonanych na klientach klubów go-go – mówi podinsp. Iwona Jurkiewicz, rzecznik Centralnego Biura Śledczego Policji.

Funkcjonariusze odkryli, że wyspecjalizowana kadra na bieżąco wskazywała obsłudze wszystkich klubów, który z mężczyzn będzie łatwym łupem.

- Na terenie Krakowa zlikwidowano tak zwaną centralę, tam też znajdował się monitoring, czyli tak naprawdę serce działania tych klubów. Osoba nadzorująca monitoring była w stanie zobaczyć, co tak naprawdę dzieje się w Warszawie czy we Wrocławiu – opowiada podinsp. Iwona Jurkiewicz. I dodaje: - Kamery obserwowały nie tylko, co działo się wewnątrz, ale też moment wejścia do klubu klienta. Klientom po wejściu podawano różnego rodzaju alkohol, w momencie kiedy osoba nie do końca była świadoma, co się dzieje, wówczas zaczynało się pobieranie środków finansowych.

Wielu klientów z pobytu w klubie nie pamięta praktycznie nic. Gdy rano sprawdzali stan konta, orientowali się, że stracili dziesiątki tysięcy złotych, za które rzekomo częstowali zatrudnione w lokalu hostessy niezwykle drogim szampanem, kupowali im róże lub zamawiali prywatny taniec w osobnym pokoju.

- Wypiłem dosłownie ¾ piwa i więcej nic nie pamiętam. Odpaliłem smartfona i zdębiałem. Zobaczyłem transakcje opiewające na 120 tys. zł. Nie miałem takich pieniędzy, ale wzięto na mnie trzy pojedyncze kredyty na 50 tys. Zrobiono to przez aplikację. Stało się to podczas pobytu w klubie – opowiadał Uwadze! pan Adrian.

- Wypiłem piwo, które zostało podane mi zza baru. No i zasadniczo od tego momentu mam jedynie przebłyski przemieszczania się po danym miejscu. Po odzyskaniu pełnej świadomości chwyciłem za telefon i sprawdziłem stan konta, wydane zostało 20 tys. zł – mówi pan Maciej.

- Nie pamiętam z tamtej nocy zupełnie nic. Później spojrzałem w konta i ugięły mi się nogi. Były blokady na około 32 tys. zł – mówi Marek Pawlak.

Zapis monitoringu

O oszustwach, do których codziennie i na masową skalę może dochodzić w klubach go-go, informowaliśmy w Uwadze! już trzy lata temu. Poszkodowani mężczyźni zgłaszali się na policję, lecz prawie wszystkie śledztwa umarzano z braku dowodów. Pan Marek był jedynym, który się nie poddał i na własną rękę szukał sprawiedliwości. Pomógł mu zdobyty zapis kamery, która pracowała podczas jego pobytu w lokalu. Choć obejmowała wyłącznie klubowy hall i zainstalowany w nim bankomat, można było zobaczyć, w jakim stanie znajdował się mężczyzna.

- Kiedy byłem już pewnie dość mocno ugotowany, zaczęły przyprowadzać mnie do bankomatu. Na monitoringu widać, że jestem nieprzytomny, przewracam się o własne nogi, właściwie momentami mdleję, a one mnie podnoszą i jakimś cudem wbijam PIN. Kamera w bankomacie nie działała, była atrapą, to też jest dziwne, więc nie widać dokładnie, co się dzieje z rękami przy wypłacaniu pieniędzy. Z dwóch moich prywatnych kart właściwie wypłaciły wszystko. Widać, że próbowałem uciec z tego lokalu, a one wciągały mnie z powrotem. Siłą. Nie mogłem stamtąd wyjść – opowiada pan Marek.

Mężczyzna wynajął prawnika i ponad cztery lata temu oskarżył o przywłaszczenie mienia cztery pracownice klubu. Batalia przed sądem zaczęła się od przegranej.

- Właściwie dawali mi do zrozumienia, że idąc tam, powinienem się liczyć z tym, że tak się wydarzy, bo te miejsca są właśnie do tego stworzone. Niektórzy myślą, że to są burdele, a to są normalne miejsca, w USA faceci chodzą do go-go z dziewczynami – przekonuje mężczyzna.

Zwrot nastąpił dopiero w sądzie apelacyjnym, który kazał jeszcze raz zbadać sprawę. Wytknął, że nie wzięto pod uwagę kluczowych nagrań z monitoringu, gdzie widać, w jakim stanie jest klient i co robią z nim hostessy. Pan Marek czeka na kolejny wyrok, lecz w ciągu kilku lat poznał dogłębnie mechanizm działania klubów go-go.

- W Krakowie, w centrali gdzie są monitory, siedzieli sobie panowie i to oni celowali w ofiary, a nie dziewczyny wybierały tych panów – mówi mężczyzna.

„Zarobki? 20-30 tys. zł w jedną noc”

Dotarliśmy do jednej z pracownic rozbitej przez policję sieci. Kobieta pracowała w klubie go-go przez pół roku.

- Właściciel klubu w ogóle się nie pokazuje w tych miejscach. Nawet nie wiem, dla kogo pracowałam. PIT miałam na jakiś sklep – opowiada kobieta. I dodaje: - Dziewczyny za jedną noc potrafiły zarobić dwadzieścia, trzydzieści tysięcy złotych.

Klient płacił, bo chciał, czy nie wiedział, co się dookoła niego dzieje?

- To, co podają media, że tam były rachunki na 20-30 tys., to tak nie było. Te kwoty brały się stąd, że klient kupował drinka za 250 zł, a ona dobijała zero. On zatwierdzał zielonym na terminalu i stąd brały się te kwoty – mówi była pracownica.

- Z rozmów na toksykologii w jednym z warszawskich szpitali usłyszałem o dwóch substancjach. Jedno to flunitrazepam, a druga to woda utleniona, która w połączeniu z najmniejszą ilością alkoholu ścina człowieka z nóg – tłumaczy pan Maciej, klient klubu go-go.

- [Podczas akcji – red.] zabezpieczono różnego rodzaju substancje, które znajdowały się w obiektach, w tej chwili stanowi to materiał dowodowy, jest to dokładnie badane i analizowane – mówi podinsp. Iwona Jurkiewicz.

- To był proceder, te dziewczyny były szkolone. Rozmawiałem z nimi. To, że to trwa tyle lat i nikt z tym nie zrobił porządku, jest co najmniej zadziwiające – mówi pan Marek.

Zapytaliśmy policję, jak to możliwe, że sieć działała kilka lat?

- Sprawa jest bardzo skomplikowana. Grupy działają bardzo hermetycznie. Dla nas podstawą było to, żeby połączyć wszystkie wątki. Zaczęliśmy od pracy operacyjnej, ale o jej szczegółach nie możemy mówić – tłumaczy podinsp. Iwona Jurkiewicz.

- Osoby, które nie zgłosiły się jeszcze, bo mogły się wstydzić, że zostały oszukane, proszone są o kontakt z najbliższą jednostką policji, gdzie mogą złożyć zeznania. To ułatwiłoby pracę śledczym – dodaje podinsp. Jurkiewicz.

Jeden z bohaterów reportażu – pan Maciej – trafił do klubu go-go zaledwie kilka tygodni temu. Niemal natychmiast po odzyskaniu świadomości zgłosił się na policję.

- Pierwsza reakcja była taka, że lepiej żebym nie składał zeznań. Na dzień dobry dowiedziałem się, że śledztwo zostanie najprawdopodobniej umorzone ze względu na brak jakichkolwiek dowodów – mówi mężczyzna.

- Na tych klubach zarobić można ogromne pieniądze. Nie wierzę, że się to skończy – kwituje była pracownica.