Uwaga!

odcinek 6777

Uwaga!

Pan Krzysztof na jednym z parkingów rozpoznał przyczepę, którą mu wcześniej skradziono. Po badaniu biegłego mężczyźnie udało się ją odzyskać. Ale szczęśliwego zakończenia nie ma. Sąd zdecydował, że pan Krzysztof musi zwrócić ją mężczyźnie, któremu została zabezpieczona! Jak to możliwe?

Krzysztof Woźniak od wielu lat prowadzi we Włocławku firmę zajmującą się montażem i serwisem myjni samochodowych oraz sprzedażą urządzeń czyszczących. W 2014 roku, z parkingu przed firmą, ktoś ukradł mu przyczepę, załadowaną elementami do montażu myjni. Rok później pan Krzysztof przypadkowo rozpoznał swoją własność na jednym z parkingów.

- Rozpoznałem ją po rysach. Były już w Niemczech i rozpoznał je też poprzedni właściciel w Polsce. Ponadto cechą charakterystyczną tej przyczepy, co jest niepodważalne, bo wykonaliśmy to sami, jest spawany przedni hak, zrobione jest tam charakterystyczne wzmocnienie. Jestem przekonany na 100 proc., że to nasza własność – zapewnia Woźniak.

- Został też powołany biegły, który stwierdził, że niepodważalnie to jest moja przyczepa. I na tej podstawie przyczepa została mi wydana – dodaje pan Krzysztof.

Wydawać by się mogło, że to szczęśliwy koniec tej historii, a winni zostaną ukarani. Jak się jednak okazało, mężczyzna, któremu policjanci odebrali przyczepę, złożył w sądzie pozew, aby mu ją zwrócono. I wygrał sprawę, a sąd odwoławczy podtrzymał wyrok.

- Powód, zdaniem sądu udowodnił, że to jest jego przyczepa. Zrobił to na podstawie dokumentów urzędowych, dotyczących rejestracji przyczepy, nadania jej numeru i nabicia numeru nadwozia, ponadto przeglądu technicznego i zeznań świadków, którym sąd dał wiarę – mówi Dariusz Bracisiewicz, prezes Sądu Rejonowego we Włocławku.

Decyzją zszokowany jest pan Krzysztof.

- W sądowym dokumencie mamy zapisane, że rozstaw osi wynosi 75 cm, po zmierzeniu mamy 60 cm – pokazuje nam mężczyzna. I mierzy przyczepę dalej: - Wskazano długość pojazdu na 5 metrów i 80 centymetrów. Po zmierzeniu wychodzi 6,6 m. I następnie szerokość pojazdu, u niego wynosi 2,30, a u nas to 2,02 m. Ten dokument określa, więc inny pojazd.

Rzeczywiście, z porównania wynika, że mężczyzna, któremu policja odebrała przyczepę, jako dowód na to, że jest jej właścicielem przedstawił w sądzie dokumenty opisujące zupełnie inny pojazd. Być może opisujące jakąś inną lawetę, którą mężczyzna miał, ale na pewno nie tę, którą odebrali mu mundurowi.

Dlatego zapytaliśmy, czy sąd weryfikował wymiary przyczepy.

- Na wymiary nikt się nie powoływał przed sądem rejonowym. Przynajmniej tak wynika z akt, z którymi się zapoznałem. Pojawia się to dopiero w apelacji. Ale na pewno nie było fizycznego oglądania przyczepy – przyznaje prezes Sądu Rejonowego we Włocławku.

- To nie jest postępowanie karne, gdzie sąd działa z urzędu. To postępowanie cywilne, sąd jest tylko arbitrem i czeka na dowody przedstawione przez strony – wyjaśnia Dariusz Bracisiewicz.

A dlaczego sąd apelacyjny nie wziął pod uwagę tego argumentu pana Krzysztofa?

- Sąd drugiej instancji nie przeprowadzał postępowania dowodowego, tylko uznał, że twierdzenia sądu pierwszej instancji zawarte w uzasadnieniu są przekonujące i podzielił tę argumentację. A pozwany nie przedstawił dowodów - kontynuuje Bracisiewicz.

Jak pan Krzysztof powinien to zrobić?

- Do głowy przychodzi mi tylko opinia biegłego dotycząca tych parametrów – mówi sędzia.

Pan Krzysztof jest oburzony całą sytuacją. Mówi też o kolejnym dowodzie.

- W jednym z miejsc widać, że VIN, który przyczepa miała nadany fabrycznie, został spiłowany. Jest też część, gdzie są numery haka i do dzisiaj nie zostało to zmienione – wskazuje Woźniak.

Lawetę poddano badaniu mechanoskopijnemu. Potwierdziło ono, że pierwotny numer VIN przyczepy został zeszlifowany, a tabliczka znamionowa nie jest tą, która znajdowała się na pojeździe pierwotnie.

- Teoria, którą wzięliśmy pod uwagę, była taka, że człowiek, który wszedł w posiadanie mojej przyczepy, utracił kiedyś swoją przyczepę i zostały mu tylko dokumenty. Po wejściu w posiadanie mojej przyczepy, dopasował sobie je lub próbował dopasować. A tak naprawdę ta przyczepa do tych dokumentów nie pasuje – przekonuje pan Krzysztof.

Prokuratura

Mężczyzną, od którego policja zabezpieczyła przyczepę, jest Kamil S. W okolicach Włocławka prowadzi warsztat blacharsko-lakierniczy. Chcieliśmy z nim porozmawiać. Odmówił.

- Zadzwonię do adwokata i adwokat do was zadzwoni. Rozmawiajcie z moim adwokatem, nie ze mną – stwierdził.

Dlaczego w tej sprawie nie przedstawiono nikomu zarzutu?

- Musielibyśmy wykazać, że osoba, która nabyła taką naczepę, zrobiła to świadomie, wiedząc, że jest ona z czynu zabronionego, czyli kradzieży. W toku postępowania przeprowadzone dowody nie dostarczyły dostatecznych dowodów na to, iż mężczyzna, od którego zabezpieczono tę naczepę, wypełnił znamiona paserstwa – mówi Tomasz Chechla, zastępca prokuratora rejonowego we Włocławku.

Czy prokurator zapytał Kamila S., skąd miał przedmiot, który został zabezpieczony?

- Naczepa miała być nabyta poza granicami Polski. Miała być w stanie na tyle uszkodzonym, że miała być wycofana z ruchu drogowego. Pan Kamil S. miał ją wyremontować i zarejestrować – mówi Tomasz Chechla.

Przypomnijmy: przyczepa została zwrócona panu Krzysztofowi przez prokuraturę po opinii biegłego policyjnego, który potwierdził, że to ten sam pojazd, którego zdjęcia przedstawił pan Krzysztof. Biegły wskazał przy tym aż 18 cech zbieżnych. Wynik badania podważa w takim razie wiarygodność zeznań złożonych przez Kamila S. o tym, że to jego przyczepa, którą zarejestrował kilkanaście lat temu.

- Weryfikacja zeznań Kamila S. doprowadziłaby do kolejnego postępowania. Na tę chwilę takiego postępowania nie wszczęto – mówi prokurator Tomasz Chechla.

- Prokurator referent tej sprawy został przeniesiony w stan spoczynku z uwagi na osiągnięcie wieku emerytalnego. I najwidoczniej prokurator nie zostawił odnośnie tego żadnej informacji – dodaje Chechla.

Dlaczego sąd uznał za niewiarygodną opinię biegłego z laboratorium kryminalistycznego potwierdzającą, że zabezpieczona przyczepa to jest ta sama przyczepa, której zdjęcia przedstawił pan Krzysztof?

- Sąd nie podzielił tej opinii, bo była sporządzona wyłącznie na zdjęciach przedstawionych przez pozwanego. Idąc tokiem rozumowania sądu, powinno to być przedstawione przez obiektywną stronę, dlatego odmówił wiarygodności tej opinii – mówi prezes włocławskiego sądu Dariusz Bracisiewicz.

- Wyrok sądu jest niesprawiedliwy, brakuje mi słów, żeby to określić, nie chciałbym być niegrzeczny i powiedzieć parę słów na instytucje, które się tym zajmowały. To jest rzecz, która wydaje się niespotykana w państwie prawa – podsumowuje pan Krzysztof.