Uwaga!

odcinek 6499

Uwaga!

„Olewają ludzi i zostawiają ich samych sobie”, tak o urzędnikach socjalnych mówi pani Edyta w zamieszczonym w sieci nagraniu. Kobieta ma czworo własnych dzieci i zgodziła się przyjąć na chwilę dzieci odebrane jej siostrze. Co z tego wynikło?

- Zadzwoniła do mnie koleżanka, która pracuje w miejsko-gminnym ośrodku pomocy społecznej. Poinformowała mnie, że moja siostra potrzebuje hospitalizacji, że przyjeżdża po nią karetka i wywożą ją do szpitala psychiatrycznego – mówi Edyta Stoińska.

W wyniku nagłej interwencji służb, pani Edyta zgodziła się przyjąć do siebie dzieci swojej siostry - dziewięcioletnią Maję i trzyletniego Olafa. Pracownicy socjalni zapewniali Stoińską, że pobyt dzieci to sytuacja przejściowa.

- Zgodziłam się, że zajmę się dziećmi. Pomyślałam, że niech ona się wyleczy, jak coś jej się stało. Pomogę, choć nie mam z nią kontaktu, to pomogę, bo to są dzieci. Dałby ktoś je do ośrodka? Wzięłam, choć wiadomo, że ciężko mi, bo mam swoje malutkie dziecko i trójkę dużych dzieci. W domu zrobiło się sześcioro dzieci i my na takie małe mieszkanie – opowiada pani Edyta.

- Usłyszałam, że dzieci będą u mnie na czas hospitalizacji – zaznacza kobieta.

Mimo że matka opuściła szpital tego samego dnia, nie zainteresowała się dziećmi. Tymczasem pani Edyta czekała na wiadomości ze strony urzędniczek ośrodka pomocy rodzinie.

- Dzwoniłam do urzędu i usłyszałam, że się ze mną skontaktują. Ale nie było kontaktu, dlatego nagrałam apel w internecie – mówi Stoińska. I tłumaczy: - Nie może być tak, że ja te dzieci mam bez niczego, bez żadnych dokumentów, bez żadnych wiadomości o tych dzieciach. Nie wiem, na co one są chore, co im dolega, co im dawać jeść. Sama musiałam do tego dochodzić. Olaf jest na pampersie. Te dzieci potrzebowały psychologa, a nikt mnie nie słucha, tylko „będzie, będzie”.

- Matka się nie pojawiła u mnie, choć wie, gdzie mieszkam. Nikt mi nic nie dostarczył – dodaje pani Edyta.

„Zabroniła mi kuratorka”

Matka dziewięcioletniej Mai i trzyletniego Olafa jest ofiarą przemocy. W wyniku niewydolności wychowawczej oraz ograniczonych praw rodzicielskich sąd, po nagłej interwencji służb, zdecydował o znalezieniu dzieciom pieczy zastępczej. Po wyjściu ze szpitala matka nie kontaktowała się w sprawie swoich dzieci z panią Edytą. Siostry od dawna są skłócone.

Spotkaliśmy się z siostrą pani Edyty. Zapytaliśmy ją, dlaczego nie skontaktowała się ze swoimi dziećmi?

- Nie mogłam, zabroniła mi kuratorka – twierdzi Karolina Synak.

Na jakiej podstawie?

- Dlatego, że wywołam za dużo stresu u syna, bo syn odkąd się urodził, cały czas był ze mną. Nie pozwalał nawet nikomu obcemu dotykać wózka. Został mi na siłę zabrany z mieszkania, a mnie wywieziono do szpitala psychiatrycznego. Ale wypuszczono mnie i szłam 25 kilometrów na piechotę – opowiada pani Karolina.

Dlaczego kobiecie zabrano dzieci?

- Zaczęło się w lutym, jak zostałam na siłę wyprowadzona z mieszkania przez pracownicę opieki społecznej.

Dlaczego?

- Była awantura domowa. Mąż przyjechał dzień wcześniej. Żeby wyjść z mieszkania, musiałam dwa razy uderzyć go otwartą ręką. Uderzyłam, bo dzieci były już ubrane. On wyzywał mnie jeszcze przez okno w kuchni. Nie miałam jak wyjść z mieszkania, on trzymał mnie za nadgarstki.

Co się wcześniej stało w małżeństwie kobiety?

- On zatajał przede mną przez dziewięć i pół roku, że się znęcał nad swoją poprzednią żoną. Nade mną też się znęcał. W 2016 roku miał za mnie wyrok. Córka była świadkiem przemocy – wskazuje Synak.

- Tylko centrum kryzysowe mi pomagało. Jedna pani walczyła, żeby te dzieci wróciły. Ale ja się załamałam, dowiedziałam się, że dzieci jadą do rodziny zastępczej. Nie mogę się pozbierać, jak myślę, że dzieci będą u kogoś obcego – przekonuje kobieta.

„Nie mam żadnych papierów”

Po trzech tygodniach pobytu u ciotki dzieci zadomowiły się. Poczuły się zaopiekowane i bezpieczne. Tymczasem pani Edyta, jako nieformalna rodzina zastępcza, nadal nie była informowana o sytuacji prawnej dzieci.

- Za Olafem muszę chodzić jak z jajkiem, z moim dzieckiem na rękach, bo uważam ze wszystkich sił, żeby nie nabił guza, żeby nie miał siniaka, ani niczego. Każdy, kto ma dziecko, dobrze wie, że ono zawsze sobie coś rozwali, nabije, ale ja chodzę i pilnuję, bo boję się reakcji. Jakby rozciął sobie głowę, muszę jechać do szpitala, a tam powiedzą, że porwałam dziecko, bo nie mam nawet żadnego papieru. Nie ma żadnego powiadomienia, że dzieci muszą u mnie być – tłumaczy pani Edyta.

Jak to możliwe, że pracownice socjalne nie interesowały się sytuacją dzieci w nowym miejscu? Na jakich zasadach dzieci miały przebywać w nowej rodzinie?

- Naszym zadaniem było zabezpieczyć dzieci w momencie, kiedy była taka potrzeba. Po umieszczeniu dzieci u ich cioci zostały powiadomione PCPR i sąd, i ciąg dalszy to działania PCPR-u i sądu – tłumaczy Anna Borylska z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Złocieńcu.

Aby poznać zamiary urzędników, co do przyszłości dzieci, odwiedziliśmy wraz z panią Edytą ośrodek pomocy rodzinie.

- To gmina interwencyjnie odebrała dzieci, a nie my – oświadczyła jedna z urzędniczek.

Pani Edyta w rozmowie z urzędniczką zaznaczyła, że nie wie, co może zrobić z dziećmi, bo nie ma nawet ich numeru PESEL.

- Ale my tych danych też nie posiadaliśmy. Zapytam koordynatora, na jakim to jest etapie – stwierdziła urzędniczka.

- Sąd wydał postanowienie, przesłał opis postanowienia Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Drawsku Pomorskim i ten organ wykonuje postanowienie o umieszczeniu dzieci w pieczy zastępczej – mówi Marek Łuszczak z Sądu Rejonowego w Drawsku Pomorskim.

Na wniosek sądu rodzinnego, dzieci ostatecznie trafiły do rodziny zastępczej. Mimo że pani Edyta początkowo wzbraniała się przed dłuższym pobytem dzieci w jej domu, ich zabranie było dla niej wielkim przeżyciem.

- Będę myśleć o tych biednych dzieciach. I nie rozumiem, dlaczego odbyło się to z mojego domu – mówi zapłakana.