Uwaga!

odcinek 6494

Uwaga!

Pięć dni po zaginięciu 42-letniej pani Moniki ze stawu wyłowiono jej samochód. Był częściowo przemalowany, bez tablic rejestracyjnych. - Nikt bez powodu nie usuwa znaków znamionowych pojazdu. Niewątpliwie chodziło o uniemożliwienie identyfikacji właściciela pojazdu – komentuje prokurator. Co stało się z panią Moniką?

Monika Wilgorska-Stanewicz zaginęła 9 lipca. Kobieta ma 42 lata, jest szczupłej budowy ciała, ma blond włosy i nosi okulary. W dniu zagięcia wyjechała z miejscowości Jaworznik na Śląsku, jechała do domu rodzinnego pod Toruniem.

- Jej telefon jest wyłączony. Dzwoniliśmy, próbowaliśmy skontaktować się przez komunikator. Cisza jest też na koncie, w internecie, nigdzie się nie loguje. Kilka osób pytało mnie, czy siostra mogła popełnić samobójstwo. Myślę, że nie. Ona miała plany na życie – zapewnia Dorota Jóźwiak. I dodaje: - Nie wzięła ze sobą nic, pokój jest dokładnie taki, jakim go zostawiła. Pojechała bez torebki, tylko z jedną sukienką. Miała ze sobą telefon i kartę płatniczą, to wszystko.

Internetowa znajomość

Prawie dwa lata temu pani Monika związała się z mężczyzną, którego poznała na portalu społecznościowym. Para zamieszkała w miejscowości Jaworznik na Śląsku. Według relacji siostry kobiety, w związku nie układało się i pani Monika wróciła do domu rodzinnego pod Toruniem. Dwa dni przed zaginięciem pojechała do Jaworznika, by, jak twierdzi siostra, ostatecznie rozmówić się z partnerem i załatwić formalności związane z pracą. Mężczyzna jako ostatni widział panią Monikę.

- Ostatni raz widzieliśmy się niedaleko mojego domu, podwiozła mnie kawałek, resztę doszedłem na piechotę. Absolutnie nie pokłóciliśmy się, ona się gdzieś spieszyła, coś ją gnębiło – mówi mężczyzna. I dodaje: - Leżała na łóżku, nagle się ubrała, umalowała i powiedziała, że chce pilnie jechać. Nie wiem, czy była z kimś umówiona, nie wytłumaczyła mi, dlaczego tak się spieszy.

Ostatni raz kamery monitoringu zarejestrowały panią Monikę na stacji benzynowej. Była razem z partnerem. Mniej więcej w tym czasie kobieta wykonała ostatnie połączenie telefoniczne. Zadzwoniła do byłego męża i prosiła, by zajął się ich córką.

- Rozmawiałem z nią dwie godziny przed tym, jak urwał się kontakt. Ona nie była sobą, bała się. Zachowywała się, jakby była na jakichś tabletkach, taka zamulona, zgaszona. Ona nigdy w takim tonie ze mną nie rozmawiała: „Weź ją [córkę – red.] na tydzień, zaopiekuj się nią” – opowiada były mąż.

Zatopiony samochód

Kilka dni po zaginięciu pani Moniki policja odnalazła jej samochód.

- Pięć dni po zgłoszeniu zaginięcia dostaliśmy informację, że na dnie zbiornika wodnego w Zawierciu odnaleziono pojazd. Jak się okazało, należy on do zaginionej Moniki Wilgorskiej-Stanewicz. Pojazd nie ma tablic rejestracyjnych, dodatkowo ktoś zacierał numery identyfikacyjne pojazdu – mówi Barbara Poznańska z Komendy Powiatowej Policji w Myszkowie.

- Nikt bez powodu nie usuwa tablic rejestracyjnych i nie usuwa znaków znamionowych pojazdu. Niewątpliwie chodziło o uniemożliwienie identyfikacji właściciela pojazdu. Połączenie zaginięcia z wyłowieniem samochodu wskazuje na coś poważniejszego, w związku z czym wszczęliśmy śledztwo – mówi Dariusz Bereza z Prokuratury Rejonowej z Myszkowa.

Pamiętnik

Nowe światło na zaginięcie pani Moniki rzuca pamiętnik, znaleziony przez jej siostrę.

- Odnalazłam pamiętnik, gdzie opisywała, w jaki sposób się nad nią znęcał, jak ją bił. Są tam jej odczucia, przemyślenia. Wszystko przekazałam policji. Ciężko powiedzieć, jak świeże to wpisy, bo nie było w nich dat. Ten pamiętnik miał formę listu do niego – wyznaje siostra zaginionej. I odczytuje fragment:

„Bywało, że byłeś bliski temu, by mnie zabić. Trzymałeś moją głowę, chcąc skręcić mi kark. Siadałeś na mnie okrakiem i w moim własnym domu dusiłeś mnie, wylewałeś na mnie piwo. Dostałam ataku lęku, nie mogłam jeść. Byłam w szoku, ale to był dopiero początek terroru z twojej strony, potem robiłeś to regularnie”

Czy przemoc, o jakiej pisała pani Monika, była dla rodziny zaskoczeniem?

- Wiedziałam, że coś się dzieje, ale nie aż tak. Wszyscy wiedzieli, że jest chorobliwie zazdrosny, nerwowy, że jak popije, to się awanturuje. Kiedy ona tu przyjeżdżała, on za każdym razem dzwonił. Po kilkanaście razy dopytywał: „Gdzie jesteś, kiedy będziesz?”. A od piątku, od godz. 17, była cisza. Czemu tym razem nie pytał, gdzie ona jest? Może wiedział, że nie przyjechała – zastanawia się Dorota Jóźwiak.

- Absolutnie nie było żadnej przemocy. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Mieliśmy wspólne plany na przyszłość. Zdarzało się, że się pokłóciliśmy, ale odejść absolutnie nie chciała. Nie wiem, kto taki pamiętnik znalazł, czy go sporządził, ale nic takiego nie miało miejsca. Absolutnie nie mam nic wspólnego z zaginięciem Moniki – odpowiada partner zaginionej.

Poszukiwania zaginionej trwają. Sprawdzono okoliczne lasy, stawy i bagna. Użyto psów tropiących i georadaru. Kilka dni po zaginięciu pani Moniki, na 48 godzin, zatrzymano jej partnera.

- Rozważamy każdą ewentualność w tej sprawie. Zatrzymanie miało związek z tym, że to była ostatnia osoba, która miała kontakt z zaginioną. Mężczyzna został przesłuchany, podał wiele szczegółów, które są w trakcie weryfikacji. Nikomu na dziś nie postawiono zarzutów – komentuje prokurator Dariusz Bereza.

- Gdyby znalazło się ciało, to byśmy się z tym pogodzili. Odbyłby się pogrzeb i można by było się do niej udać. A tak to nic nie wiadomo. Czasem czekam, aż zadzwoni telefon, ktoś się odezwie, albo ona sama opowie, że się ukryła, bo się czegoś boi – kończy siostra zaginionej.