Uwaga!

odcinek 6435

Uwaga!

Lekarze przez ponad dwa tygodnie walczyli o życie bestialsko skatowanej 3-letniej Zuzi. Niestety, dziewczynki nie udało się uratować. Śledczy nie mają wątpliwości, że dziewczynka była krzywdzona od dawna.

- Dziecko doznało wieloodłamowego złamania kości prawej ręki. Na skutek uderzeń w głowę doznało też licznych obrażeń mózgowia, jak również obrzęku mózgu – mówi Andrzej Kukawski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Toruniu.

Tragedia rozegrała się w jednym z mieszkań w Toruniu. Kilkanaście dni temu Przemysław O. wezwał karetkę, twierdząc, że coś niedobrego dzieje się z 3-letnią Zuzią.

- To dziecko trafiło do szpitala w stanie bardzo ciężkim, krytycznym – mówił dr n. med. Janusz Mielcarek, rzecznik Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego im. L. Rydygiera w Toruniu, jeszcze kiedy dziewczyna żyła.

3-latka zmarła w nocy z 11 na 12 czerwca.

Krzywdzona od dawna?

Rodzice Zuzi trafili na trzy miesiące do aresztu. Według śledczych obrażenia dziecka wskazywały na to, że było katowane przez dłuższy czas.

- Jeżeli chodzi o obrażenia na jej ciele - były to przede wszystkim różnego rodzaju sińce, które powstały w różnym czasie. W żadnym wypadku nie mogło to być jedno zdarzenie – mówi Kukawski. I zaznacza: - Również wieloodłamowe złamanie kości ramienia prawego było zadawnione, więc to musiało trwać już jakiś czas. Natomiast jeżeli chodzi o obrażenia głowy, to powstały z pewnością nie później niż kilka dni przed 28 maja.

Rodzice Zuzi podejrzani są o znęcanie nad dzieckiem. Śledczy postawili im także zarzut usiłowania zabójstwa.

Zarówno rodzina Sylwii M., jak i jej konkubenta zadają sobie pytanie, kto był oprawcą dziecka.

- On siedział w więzieniu. Ale uważamy z rodziną, że on tego by nie mógł zrobić. Kochał jednak dzieci – stwierdza kuzynka Przemysława O.

Mimo że Przemysław O. spędził jakiś czas w więzieniu za przestępstwa przeciwko mieniu, jego znajomi również nie wierzą, że to on mógł skatować Zuzię. Nie chcieli rozmawiać przed kamerą, ale mają wytłumaczenie tego, co się stało. Według nich dziewczynka spadła ze schodów.

Inaczej sprawę oceniają bliscy Sylwii M.

- Jako siostra nie powinnam tego mówić, ale wyobrażam sobie, że to Sylwia mogła robić takie rzeczy – przyznaje Kinga. I uzasadnia: - Gdyby pan przeżył to, co ja mieszkając z nią, to mógłby pan uwierzyć. Sylwia była osobą, która miała objawy agresji.

„Sprawiała problemy”

Sylwia M. przez lata była częściowo ubezwłasnowolniona przez matkę.

- Sprawiała problemy i przez to mama zawsze miała dużo na głowie. Uciekała z domu, miała problemy ze sobą i się cięła – mówi Kinga. I dodaje: - Na przykład Sylwia udawała atak padaczki, choć jej nie ma. Pogotowie oczywiście nic nie stwierdziło.

Kilka lat temu Sylwia M. przeprowadziła się do Torunia. Tam zamieszkała z Przemysławem O.

- To, co ona mówiła, często mijało się z prawdą. Nie wiedzieliśmy, czy są to fakty, czy wymysły. Na przykład mówiła o mieszkaniu, czemu się szybko przeprowadzili. Powiedziała mamie, że kupili sobie nowe mieszkanie, albo, że dostali w spadku po wujku Przemka – opowiada Kinga.

Rozmawialiśmy z jedną z osób, które wynajmowały mieszkanie parze.

- W momencie, kiedy weszliśmy do mieszkania, żeby im je pokazać, to oni od razu stwierdzili, że podpisujemy umowę, bez oglądania. Zdziwiło mnie, że na dole stały już busy z ich rzeczami. Tłumaczyli, że musieli szybko zmienić miejsce zamieszkania – opowiada właścicielka lokalu. I dodaje: - W marcu dostałam informację od pana Przemka, że coś się stało, bo wyłączyli im prąd. Dowiedziałam się, że w mieszkaniu jest zaległość ponad tysiąc złotych na prądzie. Zasugerował, że to jego dzieci wyrzuciły rachunki. Przestał w ogóle odbierać ode mnie telefony.

Okazało się, że para nie tylko zadłużyła mieszkanie, ale też wyniosła wiele rzeczy, w tym całą zastawę stołową, a nawet klamki od okien, zostawiając przy tym ogromny bałagan.

„Asystentka rodziny dzisiaj ubolewa”

Rodzina Zuzi od 3 lat korzystała z pomocy socjalnej. Miała też przyznanego asystenta, który pomagał jej na co dzień. Niestety, asystent nie zauważył, że dzieje się coś niedobrego.

Jak to możliwe, że asystent nie widział chociażby złamanej ręki u dziewczynki?

- Być może nie było gipsu, nie znam osobiście sytuacji. Jako matka i babka, nie mam pojęcia, jak własny rodzic może doprowadzić dziecko do takiego stanu – mówi Bożena Miler, rzecznik Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Toruniu.

A jak można nie zauważyć, że z małą dziewczynką dzieje się coś niepokojącego?

- Jest to niezrozumiałe, myślę, że wielu z nas będzie zadawało sobie to pytanie jeszcze długo. Asystentka rodziny ubolewa dzisiaj, że nie zauważyła wielu tych sytuacji, ale pracowała bardzo dobrze, sumiennie. Jak to się stało, że nie zauważyła, sama dzisiaj nie wiem – oświadcza Miler.

Powrót do matki

Okazuje się, że dwa lata temu Zuzia razem z bratem trafiła do rodziny zastępczej. Znajomi Sylwii M., którzy nie chcą wystąpić przed kamerą, opowiadają, że po rozstaniu z poprzednim partnerem, pani Sylwia była praktycznie bezdomna. Potem, gdy kobieta związała się z Przemysławem O., dzieci wróciły do niej.

Dlaczego tak się stało? Odpowiedzi szukaliśmy w sądzie. Jednak jego przedstawiciele nie zgodzili się wystąpić przed kamerą. Pisemnie wyjaśniono nam, że dwa lata temu to sama matka wystąpiła o umieszczenie dzieci w rodzinie zastępczej, tłumacząc, że ze względów zdrowotnych nie może się nimi zajmować. Na początku tego roku to kurator sądowy uznał, że dzieci mogą wrócić do matki.

- W ramach tego śledztwa będziemy sprawdzali, w jaki sposób dziecko znalazło się początkowo w pieczy zastępczej, a następnie z tej pieczy powróciło. Będziemy również sprawdzać, co się działo ze strony ośrodka pomocy rodzinie. Jak wypełniali swoje obowiązki i z jakim skutkiem – zapewnia Kukawski.