Uwaga!

odcinek 6336

Uwaga!

Pan Stanisław miał zawał. Do przychodni zawiózł go kolega, ale zostali odesłani na pogotowie. Tam ratownicy medyczni po jakimś czasie mieli przerwać reanimację i przykryć mężczyznę czarnym workiem, uznając go za zmarłego. O tym, że 62-latek nadal żyje, rodzina dowiedziała się kilkanaście godzin później. Pan Stanisław jeszcze miesiąc walczył o życie w szpitalu.

Źle się poczuł

62-letni Stanisław Chrobak mieszkał z rodziną w Ochotnicy Górnej, małej wsi w województwie małopolskim. Był rolnikiem i okazjonalnie dorabiał na budowie. W połowie grudnia ubiegłego roku wyjechał ze swoim sąsiadem do pracy.

- Kiedy miał zaczynać pracę, stwierdził, że czuje ból w klatce piersiowej. Mówił, że to chyba zawał, bo ból stawał się coraz ostrzejszy. Pojechaliśmy do przychodni, był przytomny, trzymał się ręką za klatkę piersiową i nic się nie odzywał – opowiada Mateusz Chlebek.

Stan pana Stanisława z każdą minutą pogarszał się.

- Pod przychodnią powiedział, że robi mu się ciemno przed oczami, głowa mu opadła, stracił przytomność. Wyszła do nas pielęgniarka, zobaczyła, co się dzieje i powiedziała, żebyśmy jechali na pogotowie. Nie wezwała karetki, powiedziała, że poinformuje ich, że do nich jedziemy – relacjonuje Chlebek.

Mężczyzna natychmiast wykonał polecenie pielęgniarki i ruszył do stacji pogotowia ratunkowego, oddalonej o osiem kilometrów od przychodni.

- Dojechaliśmy na miejsce. Myślałem, że skoro zostali powiadomieni, będą na nas czekać. Nie było jednak nikogo. Pobiegłem do środka z informacją, że jest ze mną nieprzytomny człowiek z bólem w klatce piersiowej. Wtedy ratownicy wybiegli – relacjonuje kolega pana Stanisława.

Reanimacja

- Wyciągnęliśmy Staszka z samochodu. Rozpoczęła się reanimacja. Po 20 minutach, jeden z ratowników powiedział, że nie jest dobrze. Po kolejnych dziesięciu minutach, poproszono mnie, żebym zadzwonił do domu Staszka z pytaniem, czy bierze jakieś leki, czy był chory. Zadzwoniłem, ratownik rozmawiał z żoną i dalej go reanimowali. Po około godzinie odstąpili od czynności, stwierdzili, że nie dadzą rady mu pomóc.

Gdy ratownicy skończyli akcję, na miejsce przyjechała najbliższa rodzina pana Stanisława.

- Gdy dojechaliśmy na miejsce, tata leżał na ziemi, był przykryty czarnym workiem. Zdążyłam jeszcze podbiec do niego, zsunąć mu z twarzy ten worek. Widziałam, jak bierze głęboki oddech i patrzy – opowiada Agnieszka Chrobak, córka mężczyzny.

Bliscy 62-latka prosili medyków, by ci nie zaprzestawali akcji reanimacyjnej.

- Na kolanach prosiłam ratowników, by ratowali tatę, bo widziałam, że on żyje. Ratownicy powiedzieli, że już nie żyje, że nastąpił zgon. Patrząc na ziemię, widzę przykrytego workiem ojca, który umiera. Nigdy nie zapomnę tego widoku – mówi córka zmarłego.

Telefon ze szpitala

Ratownicy zabrali pana Stanisława i odjechali. Rodzina była przekonana, że mężczyzna nie żyje. Jednak, gdy chcieli dopełnić formalności pogrzebowych, nie mogli dowiedzieć się, gdzie jest jego ciało.

- Dzwoniliśmy do prosektorium szpitala w Nowym Targu, ale nikt nie odbierał. Znajomi powiedzieli nam, żebyśmy pojechali do zakładu pogrzebowego, bo tam na pewno pomogą nam ustalić, gdzie jest ciało taty. Tam powiedziano nam, żeby wybrać trumnę i kwiaty, a oni się wszystkiego dowiedzą. Wróciliśmy do domu. Około godz. 23 dostaliśmy telefon ze szpitala, że Stanisław Chrobak leży na oddziale – opowiada Agnieszka Chrobak.

Radość rodziny, z informacji, że pan Stanisław żyje, trwała krótko.

- Lekarze ocenili stan ojca jako tragiczny. Były momenty, że się stabilizował. Lekarze próbowali wybudzić go ze śpiączki farmakologicznej, ale kończyło się to brakiem reakcji organizmu. Organizm taty nie reagował na bodźce zewnętrzne – mówi Lidia Florczyk, druga córka mężczyzny.

Lekarze robili wszystko, by uratować życie panu Stanisławowi. Jeszcze tego samego dnia, gdy trafił do szpitala, przeszedł operację. Mimo wysiłku personelu medycznego, mężczyzna nie odzyskał przytomności i miesiąc po zawale serca zmarł.

- Mąż miał 62 lata. Był pogodny, uśmiechnięty, był dobrym ojcem. Niedawno obchodziliśmy 22. rocznicę ślubu i nagle go nie ma – ubolewa Janina Chrobak.

„Mógł żyć”

Rodzina pana Stanisława zastanawia się, czy gdyby już w przychodni udzielono mu pomocy, to miałby szansę na przeżycie. Pielęgniarka, która była wtedy na dyżurze, nie chciała z nami rozmawiać. Odesłała nas do prawnika reprezentującego przychodnię.

- Pielęgniarka zadzwoniła do centrum ratownictwa medycznego, uznając jednocześnie, że mniej czasu zajmie transport tam prywatnym samochodem niż czekanie na karetkę – przekonuje mec. Michał Kuźmicz, pełnomocnik Niepublicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Ochotnicy Górnej.

Sprawę bada prokuratura. Skontaktowaliśmy się z dyrekcją Podhalańskiego Szpitala Specjalistycznego w Nowym Targu, która nadzoruje pogotowie ratunkowe w Ochotnicy Dolnej. Niestety dyrektor nie chciał z nami porozmawiać przed kamerą, nie odpowiedział też na żadne z postawionych przez nas pytań, zasłaniając się śledztwem, które w tej sprawie prowadzi prokuratura.

- Zmarła najważniejsza osoba w naszym życiu. Osoba, która zawsze nas pocieszała, mówiła, że będzie dobrze. Teraz nie ma kto nam tak powiedzieć, już nigdy nie będzie dobrze – mówi Agnieszka Chrobak.

- Ludzie umierają, ale nie tak jak mój mąż, pod czarnym workiem. Mógł żyć, bo miesiąc walczył w szpitalu. Jemu zgasło słońce, a nam pękło serce – dodaje żona zmarłego.