Dramat zwierząt w jednym z gospodarstw w Wielkopolsce. Wolontariusze uratowali kilkanaście koni m.in. chorego źrebaka, który stał pochylony nad umierającą z głodu matką.
Choć to nie pierwsza interwencja „Pogotowia dla Zwierząt” i fundacji „Pańska Łaska”, emocje inspektorów po wizycie w jednym z wielkopolskich gospodarstw są wciąż żywe.
- Było nas tam wielu, dorośli ludzie, mężczyźni – wszyscy płakaliśmy – przyznaje Krystyna Kukawska z „Pańskiej Łaski”.
- W tym gospodarstwie zobaczyłem ogrom cierpienia zwierząt, którego nie można przełożyć na słowa. Nie jestem w stanie nazwać bólu i cierpienia tych zwierząt. To, co doznały od tego człowieka, to jest nienazywalne – dodaje Krzysztof Bielawski z „Pogotowia dla zwierząt”.
„Obraz nędzy i rozpaczy”
Z relacji inspektorów wynika, że zabiedzone zwierzęta były schowane w zabudowaniach gospodarczych.
- To był obraz nędzy i rozpaczy. Konie były strasznie wychudzone, do granic wytrzymałości. Stały na betonie na własnych odchodach. Były powiązane na łańcuchach lub linach. Nie miały możliwości wyjścia na dwór, pobrania pożywienia czy napicia się wody – opowiada Kukawska.
- Najbardziej utkwił mi widok umierającego kucyka z dzieckiem, to było coś strasznego, ten kucyk leżał na stercie g... I ten malutki źrebaczek, który potrzebował od matki mleka, stał nad nią już u kresu wytrzymałości. Nie miał się czym najeść – dodaje Kukawska.
Właściciel, Sebastian M., zajmuje się skupem i transportem zwierząt.
- Na początku twierdził, że ma trzy lub cztery konie, potem, że są one własnością jego żony, potem, gdy przydusiła go policja i my, że wiemy, że to on jest właścicielem, stwierdził, że faktycznie tak jest, ale zwierzęta kupił kilka dni lub tygodni temu i to nie jest jego wina. W momencie, kiedy powiedzieliśmy, że wiemy, że zwierzęta ma od kilku miesięcy, a nawet roku, już nic nie powiedział, tylko zwiesił głowę i poszedł do domu – przywołuje Bielawski.
W czerwcu ubiegłego roku, powiatowy lekarz weterynarii zamknął działalność Sebastiana M. Kilka miesięcy temu inspektorzy kontrolowali przetrzymywane w gospodarstwie bydło.
- Powinniśmy, w miarę posiadanego czasu, interesować się wszystkimi zwierzętami, które utrzymywane są w gospodarstwie. Ale jest to tylko marzenie z naszej strony, bo jest to niewykonalne – przekonuje lek. wet. Robert Łęgosz z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Szamotułach.
Czy kontrolujący gospodarstwo mają sobie coś do zarzucenia?
- Oczywiście, że mamy, w szczególności powiatowy lekarz weterynarii, czyli ja. Nie mogę się pogodzić z faktem, że mimo ogromu pracy wykonywanej przez inspektorów, dochodzi do takiej sytuacji, jest nam z tego powodu bardzo przykro – przyznaje Łęgosz.
Mimo zakazu, Sebastian M. miał dalej zajmować się obrotem zwierzętami.
- Sąsiedzi wyraźnie powiedzieli, że często widzą, jak wjeżdżają i wyjeżdżają samochody dostawcze ze zwierzętami, czyli ten punkt, mimo że nie powinien funkcjonować, dalej działa – wskazuje Bielawski.
- W momencie, kiedy przyjechała policja [Sebastian M.] był bardzo skryty, udawał przestraszonego, twierdził, że mieszka w takich warunkach jak te zwierzęta. Pokazywał nam dom, a tak naprawdę mieszka w innym miejscu, gdzie ma samochody i normalnie funkcjonuje. Dobrze mu się w życiu powodzi. W ciągu kilku dni znalazł 15 tys. zł za jednego konia, który był zarezerwowany u jednego z klientów – dodaje Bielawski.
Odebrane zwierzęta
Inspektorzy zadecydowali o natychmiastowym odebraniu 17 koni, a także 14 zagłodzonych tryków, capów i muflonów i nieleczonego psa. Część z tych zwierząt miała należeć do rolnika, od którego Sebastian M. dzierżawił gospodarstwo. Sam Sebastian M. mieszka w Szamotułach. Mimo kilku prób, na miejscu nie udało nam się nikogo zastać. 42-latek nie odbiera też telefonów.
Zadzwoniliśmy na numer podany na jednym z aut należących do mężczyzny. Telefon odebrał poprzedni właściciel pojazdu. Mężczyzna twierdzi, że do dziś nie otrzymał pieniędzy z jego sprzedaży.
- Przyjechał do mnie ze znajomym o godz. 2 w nocy. Zaczęli macać się po kieszeniach i stwierdził, że nie wzięli pieniędzy. Byłem zaspany, a on przysięgał na Boga… stwierdziłem, że chyba jest wierzący i chyba odda. Wziął samochód i do dzisiaj go nie ma, on w ogóle nie raczy odebrać telefonu. To jest człowiek bez skrupułów i bez wstydu. Jest mi winien 170 tys. zł – słyszymy od mężczyzny.
Od czasu interwencji Sebastian M. przestał pokazywać się również w gospodarstwie, zabrał stąd pozostałe zwierzęta. Nie wiadomo, gdzie obecnie przebywa.
Prokuratura postawiła mu zarzut znęcania się nad zwierzętami.
- Nie przyznał się do stawianego mu zarzutu. Przedstawił własną linię obrony. Stwierdził, że część ze zwierząt, które się tam znajdowały w ogóle nie stanowiły jego własności, a co do pozostałych zwierząt stwierdził, że prowadzi działalność gospodarczą, która ma polegać na skupowaniu zwierząt znajdujących się w złym stanie, które on następnie odkarmiał, po poprawie ich stanu zdrowia i wyglądu, korzystnie je odsprzedawał – tłumaczy Katarzyna Ryżyńska-Banasiak z Prokuratury Rejonowej w Szamotułach.
- Taki człowiek nigdy nie powinien mieć zwierząt i powinien mieć dożywotni zakaz ich posiadania – kwituje Bielawski.