Pan Krzysztof i pani Ewa od blisko 15 lat walczą o odzyskanie własnego mieszkania. Lokal, pod ich nieobecność, zajęli krewni, którzy nie chcą się wyprowadzić. Sądy zajmują się sprawą już ponad dekadę.
- Bratowa z bratem mojej żony sprzedali swoje mieszkanie, kupili sobie samochody i wprowadzili się do mieszkania mojej żony. Siedzą w nim już 14 lat – ubolewa Krzysztof Stachowiak.
Zajęcie mieszkania
Z relacji mężczyzny wynika, że problemy zaczęły się zaraz po śmierci jego teścia.
- Wcześniej pytał, kto chce działkę w Milanówku, a kto mieszkanie. Mieszkanie trzeba było sobie wykupić. Ponieważ nie mieliśmy wtedy pieniędzy, to pojechaliśmy za granicę, żeby je uzbierać. Przesłaliśmy ojcu i on je wykupił, dlatego w testamencie zapisał mieszkanie żonie – wyjaśnia Stachowiak.
- Oni, mając klucze, wpadli do mieszkania, wprowadzili i nie chcieli otwierać drzwi – dodaje pan Krzysztof.
Poszkodowane małżeństwo wystąpiło do sądu, by zgodnie z prawem przejąć lokal zajęty przez krewnych.
Po czterech latach wydawało się, że długa walka dobiegła końca.
- Mamy wyrok eksmisji z rygorem natychmiastowej wykonalności. Od 10 lat nie można tej natychmiastowej wykonalności wykonać – ubolewa pan Krzysztof.
- Odbyły się trzy próby eksmisji. Za każdym razem kończyło się skargą na czynności komornika. Albo wnioskiem o wyłączenie komornika. Oczywiście dłużnik ma prawo składać skargi na czynności komornika. Niemniej jednak, jeżeli dłużnik składa ich kilka na raz, do różnych sądów, może to powodować, tak naprawdę paraliż całego postępowania – wyjaśnia Krzysztof Pietrzyk, rzecznik Izby Komorniczej w Warszawie.
Pozwy i wnioski
Strategia Elżbiety i Krzysztofa J. była prosta i polegała na składaniu maksymalnej liczby pozwów i wniosków. Choć sąd nie przyznawał im racji, kolejne lata mijały.
- Nie odbierali listów z sądu, nie przychodzili na sprawy. Składali nieprawdziwe informacje. Nie podawali swojego stanu majątkowego. Prosili, żeby zwolnić ich z wszelkiego rodzaju kosztów. Każdą sprawę przeciągali tak, że zajmowało prawie dwa lata zanim się to uprawomocniło – wylicza Stachowiak.
Czekając na upragnioną eksmisję, właściciele musieli pokrywać wszystkie związane z lokalem opłaty, bo nielegalni mieszkańcy płacili wyłącznie rachunki za prąd.
- Straciliśmy wszystkie pieniądze, bo płacimy za wszystko, a oni nie chcą płacić za nic – ubolewa Stachowiak.
Pan Krzysztof pokazał nam informację o wycenie działki w Milanówku, którą w testamencie miała otrzymać bratowa i brat żony.
- To działka warta co najmniej 300 tys. zł – zaznacza Stachowiak.
Wejście do mieszkania
W ubiegłym roku, po 13 latach bezskutecznej walki, pan Krzysztof stracił wiarę w sąd. Przy pomocy specjalistycznej firmy sforsował drzwi i wszedł do środka. Ogrom zniszczeń przerósł jego najgorsze obawy.
- Pamiętam sytuację, kiedy te rzeczy były wynoszone – karaluchy biegały po windzie. Smród utrzymywał się jeszcze przez miesiąc. Ciężko wyobrazić sobie taką sytuację, żeby ludzie aż tak zapuścili swoje, czy nie swoje, mieszkanie – dziwi się jedna z mieszkanek bloku.
Radość właścicieli trwała krótko. Tym razem sąd działał błyskawicznie. W ciągu kilkunastu dni uznał samodzielnie przeprowadzoną eksmisję za sprzeczną z prawem i kazał oddać mieszkanie nielegalnym lokatorom. Na korzystny dla siebie, kończący sprawę wyrok, właściciele musieli czekać kolejne pół roku.
- 20 stycznia zapadł finałowy wyrok – prawomocny, że możemy znowu ich eksmitować, bo zostało zawieszone odwieszenie eksmisji. Złożyłem do komornika papiery o emisję i zobaczymy, czy się uda – zastanawia się pan Krzysztof.
- Jeśli komornik wyznaczy termin eksmisji, taka czynność również podlega zaskarżeniu. Mamy jednak nadzieję, że sądy, które do tej pory rozpatrywały te skargi, będą w stanie rozeznać się w temacie i nie zawiesić tego postępowania – dodaje Krzysztof Pietrzyk.
- To może trwać od kilku do kilkunastu miesięcy – przyznaje Pietrzyk.
Mężczyzna koczuje u znajomych
Pan Krzysztof, dziś już emeryt, nie ma, gdzie mieszkać. Koczuje u kolejnych przyjaciół, czekając na wyznaczenie terminu eksmisji. Jego żona, z zawodu pielęgniarka, za oceanem zarabia na życie i czynsz.
- Nie wiem, co teraz będzie. Uczciwi ludzie, jak to się mówi, zawsze dostają w tyłek. A takie pasożyty i lenie śmierdzące żyją sobie, jak u Pana Boga za piecem. Już 14 lat – ubolewa pani Ewa.
Chcieliśmy porozmawiać z mężczyzną i kobietą, którzy zajmują lokal, bezskutecznie.
Lata w sądzie
Rzeczniczkę Sądu Okręgowego w Warszawie zapytaliśmy, czy normalne jest, żeby 14 lat czekać na wyegzekwowanie spadku?
- Tak nie liczymy tego terminu. Sprawa o stwierdzenie nabycia spadku, to jest dopiero sprawa, która określa nam tytuł prawny – mówi Sylwia Urbańska.
- Co trwało cztery lata – precyzuje reporter.
- Zakończenie sprawy w dwóch instancjach w takim terminie, nie jest długim czasem – uważa Urbańska.
- Oczekiwanie jest, żeby sprawy były rozpatrywane szybciej i to jest oczekiwanie absolutnie zrozumiałe, ale w warunkach sądu warszawskiego – nierealne – dodaje rzeczniczka.
Mimo prawomocnego wyroku pan Krzysztof przestaje wierzyć w odzyskanie mieszkania.
- Oni znów złożą pozew o wyłączenie komornika. Następnie złożą kolejny pozew o mieszkanie socjalne i boję się, że sąd ponownie wstrzyma eksmisję – mówi.
- Ludzie, którzy nas okradają jeżdżą samochodami, a my nie mamy samochodu. Ja muszę pokątnie mieszkać u znajomych i rodziny, a oni sobie żyją w tamtym mieszkaniu i śmieją się ze wszystkiego. To coś niesamowitego, jak można na to pozwalać? Już nie wiem, co mamy robić. Jesteśmy wykończeni – przyznaje Stachowiak.
Gdy komornik przymierzał się do działania, eksmisje wstrzymała pandemia.
- Eksmisja była zaplanowana w połowie kwietnia, ale się nie odbyła, bo dwa tygodnie wcześniej nastąpiło zawieszenie wszystkich eksmisji w Polsce. To już przechodzi ludzkie pojęcie. Za dwa miesiące będzie już 15 lat, jak zawłaszczyli nam to mieszkanie – wylicza zrezygnowany Stachowiak.