Uwaga!

odcinek 6157

Uwaga!

U prawie połowy pracowników dyspozytorni pogotowia ratunkowego we Wrocławiu wykryto koronawirusa. Do prokuratury dotarł mail z zawiadomieniem, o możliwości popełnienia przestępstwa przez dyrekcję pogotowia. Część pracowników zarzuca jej zaniedbania, które miały doprowadzić do masowego zakażenia.

Ponad 20 zarażonych

Zaniedbania polegać miały między innymi na tym, że nie odizolowano osób, które pracowały lub miały kontakt z osobami z pozytywnym wynikiem na obecność COVID-19.

- Dostaliśmy informację, że jeżeli będziemy mieli wynik dodatni zostaniemy telefonicznie o tym poinformowani. Okazało się, że jedna osoba, która była badana nie dostała telefonu i normalnie przyszła do pracy – mówi anonimowo jedna z pracownic dyspozytorni. I dodaje: Informację, że ma wynik dodatni dostała bardzo późno, będąc w pracy więc zeszła z dyżuru. O wszystkich, z którymi miała kontakt poinformowała pracodawcę. Te osoby skończyły pracę, oddały wymaz i wróciły do pełnienia obowiązków.

Pracownicy twierdzą, że nie wszyscy zostali poinformowani o zakażonych w placówce i prawie przez tydzień pracowali w pomieszczeniach skażonych koronawirusem.

- Osoby, po jednym wymazie pracują dalej. To są osoby po kontakcie z chorym, więc powinny mieć drugi wymaz, do czasu którego powinni przebywać w izolacji domowej – mówi jeden z dyspozytorów.

Miejsce pracy dyspozytorów odkażono dopiero dwa dni po wykryciu zakażenia. W tym czasie, bez żadnych zabezpieczeń, w budynku pracowali ratownicy, strażacy i policjanci. Mogli korzystać  z tych samych korytarzy, łazienki i kuchni.

- Wykonano dezynfekcję całej dyspozytorni, całego piętra i zaczęto wpuszczać z powrotem ludzi, którzy mieli kontakt z osobami dodatnimi. To, po co była ta dezynfekcja? – zastanawia się jedna z pracownic.

Brak rąk do pracy

W obawie przed brakiem pracowników, dyrekcja pogotowia miała, zdaniem naszych rozmówców, zrezygnować ze zgłoszenia do sanepidu wszystkich osób, które miały kontakt z zarażonymi pracownikami. Oznaczałoby to, bowiem skierowanie ich na kwarantannę. Dodatkowo, kilka z takich osób nakłaniano, by przyszły do pracy.

- Dostałam z telefon z kadr. W związku z tym, że miałam wynik ujemny, pani zaproponowała mi pracę w zwiększonym reżimie sanitarnym. Wówczas nie zostanę zgłoszona do sanepidu. Jestem na tyle świadoma, że w takim stanie byłam zagrożeniem dla kolegów z pracy, więc odmówiłam przyjścia do pracy. Informacja zwrotna od kadr była krótka: Musimy panią zgłosić do sanepidu. Skandalem jest, że w ogóle zaproponowano mi pracę, pomimo tego, że miałam kontakt z trzema osobami zakażonymi – żali się dyspozytorka.

Liczba zakażonych rosła. W końcu zabrakło dyspozytorów zdolnych do pracy. Kierownictwo zaczęło szukać nowych pracowników, oferując im stawki kilkukrotnie wyższe od standardowych. Miało to zachęcić dyspozytorów z całej Polski, ale także sprawić, by zamiast o realnym ryzyku zarażenia i potrzebie kwarantanny, miejscowi dyspozytorzy myśleli o większych zarobkach.

- Ściągnęliśmy awaryjnie osoby z dyspozytorni z innych miast, m.in. z Katowic, które przyjechały skuszone wysokimi stawkami. W ciągu jednej doby zarabiają połowę mojej pensji. Przez tydzień pracowali oni z osobą dodatnią. Nie wiem, czy o tym wiedzą, czy to nie zostało ukryte – opowiada pracownica dyspozytorni.

Tymczasem w pogotowiu zrobiono drugie testy. Według pracowników, w kolejnym wymazie osoba, która od tygodnia powinna przebywać na kwarantannie przychodziła do pracy. Okazało się, że ma koronawirusa.

- Skoro ta osoba okazała się dodatnia, a pracowała, to nie wiem, co się tam teraz dzieje. Tłumaczenie, że pracowali w reżimie sanitarnym do mnie w ogóle nie przemawia, bo w kuchni, łazienkach i ciągach komunikacyjnych nie ma reżimu sanitarnego. Może się skończyć tym, że rozniesiemy COVID-19 po wszystkich dyspozytorniach w całej Polsce – żali się jedna z pracownic.

Odmówili komentarza

Nikt z dyrekcji pogotowia, ani sanepidu nie chciał z nami rozmawiać. Spotkania odmówił także rzecznik urzędu marszałkowskiego. Otrzymaliśmy jedynie maila, w którym rzecznik marszałka zaprzeczył jakoby pogotowie dopuściło do pracy pracowników przed zapoznaniem się z wynikiem  testu na obecność koronawirusa.

Poinformowaliśmy rzecznika, że znamy nazwiska osób, które – według pracowników - mimo tego, że miały kontakt z zarażonymi, zostały dopuszczone do pracy. Zapytaliśmy, czy nadal temu zaprzecza. Rzecznik udzielił nam wymijającej odpowiedzi. Według niego wszystkie osoby dodatnie i istotne kontakty z osobą zakażoną zostały zgłoszone do sanepidu. Dyspozytorzy nadal twierdzą, że w pracy,  mimo wprowadzonego reżimu sanitarnego wciąż nie czują się bezpieczni.

- Część osób zapowiedziało, że nie wróci do pracy, skoro takie numery są robione i mogą tam dalej pracować osoby, które są zakażone – kwituje jedna z dyspozytorek.

Pracownicy poinformowali nas, że około dziesięciu osób przebywa aktualnie na urlopach lub zwolnieniach lekarskich z obawy przed zakażeniem w dyspozytorni. Jedna zwolniła się z pracy.  Ministerstwo Zdrowia  zostało poinformowane o narażeniu pracowników dyspozytorni na utratę życia i zdrowia poprzez możliwość zakażenia koronawirusem we wrocławskim pogotowiu. Ministerstwo wystąpiło już do GIS z prośbą o przeprowadzenie kontroli w tej sprawie.