Norbert trafił do szpitala z powodu bardzo silnego bólu brzucha i wymiotów. Został przyjęty przez pełniącą dyżur lekarkę i po badaniu odesłany do domu. Rodzice chłopca nie mogą zrozumieć, dlaczego nikt skutecznie nie pomógł zwijającemu się z bólu dziecku.
Wesoły, wszędzie było go pełno
Norbert to najstarsze z trojga dzieci państwa Żurków. W sierpniu miał skończyć dziewięć lat.
- Miał plany, marzenia. Bardzo chciał przelecieć się samolotem. Obiecywałam mu, że jak będzie większy to polecimy razem – wspomina Katarzyna Żurek, matka zmarłego chłopca.
Norbert nie doczekał urodzin. Zmarł kilka godzin, po wizycie w szpitalu, do którego zawieźli go rodzice.
- Wieczorem zaczął się skarżyć na ból brzucha. Mówił, że zbiera go na wymioty. Myśleliśmy, że powodem był upał - wspomina Janusz Żurek, ojciec zmarłego chłopca.
- Rano wstał normalnie. Mówił, że brzuch dalej pobolewa. Dałam mu środek przeciwbólowy. Razem z mężem poszliśmy na komunię, a syn został z babcią w domu. Poradziłam mu, żeby położył się w wannie z ciepłą wodą. Po tym, zrobił się tak słaby, że nie mógł wyjść z wanny. Chciał się kłaść na podłodze – dodaje matka Norberta.
Rodzice natychmiast zabrali syna do szpitala w Rzeszowie. Zanim zostali przyjęci przez lekarkę pediatrę, która pełniła wówczas dyżur, czekali w poczekalni pół godziny. Chłopiec czuł się źle. Wymiotował na korytarzu.
- Syn miał podkrążone oczy. Lekarka kazała mu założyć maskę. Tłumaczyliśmy, że syn nie może oddychać i wymiotuje. Powiedziała, że jak nie założy maski, to go nie wpuści – opowiada Janusz Żurek. I dodaje: Pani doktor nie zbadała syna, nie osłuchała go. Jedyne, co zrobiła to dotykała jego brzucha i zmierzyła temperaturę. Przepisała leki przeciwwymiotne, które kazała dawać w małych dawkach i to wszystko.
Stan dramatycznie się pogorszył
Zaledwie kilka godzin po odesłaniu rodziców z cierpiącym dzieckiem do domu, stan chłopca gwałtownie się pogorszył. Norbert znów wymiotował, był coraz słabszy.
- Syn w nocy zwymiotował kolejny raz. Zadzwoniliśmy po karetkę. Syn usiadł przy biurku, po chwili osunął się. Widziałem, że nie oddycha – opowiada ojciec chłopca.
Załoga karetki rozpoczęła reanimację. Walka ratowników o życie chłopca trwała pół godziny. Niestety nie udało się go uratować.
- Nie mogę w to uwierzyć. On nigdy nie chorował, był zdrowym dzieckiem – dodaje Żurek.
Dlaczego lekarka, która zaledwie kilka godzin wcześniej przyjmowała 8-latka w szpitalu, nie uznała jego stanu za niepokojący?
- Nie oceniam postępowania lekarza, bo nie jest to moja rola. To jest ogromna tragedia. Nie wiem, w jakim stanie było dziecko, z dokumentacji wynika, że było w stanie ogólnym dobrym – komentuje Małgorzata Przysada, zastępca dyrektora w Szpitalu Klinicznym nr 2 w Rzeszowie.
Jak więc doszło do śmierci dziecka i dlaczego nie postawiono diagnozy, która pomogłaby zapobiec tragedii?
- Decyzja w takich przypadkach opiera się zawsze na kilku elementach. Po pierwsze rozmowa z rodzicami, po drugie badanie. Jeśli coś niepokoi mnie w zachowaniu dziecka, musi pozostać na obserwacji. Trzecim elementem jest intuicja, czyli taki zawodowy nos, który czasem karze nam zostawić dziecko przez kilka godzin na obserwacji – komentuje dr Paweł Grzesiowski, pediatra i specjalista w dziedzinie immunologii.
Sekcja zwłok nie wykazała przyczyny
Przeprowadzona sekcja zwłok nie wykazała przyczyny śmierci dziecka, na razie nie można mówić o błędzie w sztuce lekarskiej. Prokuratura sprawdza, w jakim stanie był chłopiec podczas samego badania.
- Na podstawie wyników sekcji zwłok biegły nie był w stanie określić przyczyny zgonu. Pobrano wycinki do dalszych badań histopatologicznych oraz materiał do badań toksykologicznych. Wyników tych badań jeszcze nie mamy. Taka sytuacja zdarza się bardzo rzadko. Zazwyczaj wiemy, dlaczego doszło do zgonu i możemy ocenić postawę wszystkich osób – mówi Barbara Bandyga z Prokuratura Regionalnej w Rzeszowie
- Czasami medycyna przegrywa z chorobą. Znam takie przypadki z doświadczenia, że o godzinie 15 widzimy uśmiechnięte dziecko, a o 17 karetka przywozi zwłoki. Jeżeli przyczyna zgonu tego dziecka jest nieznana, to wszystkie scenariusze są możliwe. To mogło być zatrucie, albo jakiś nagły stan na przykład zator, który doprowadził do śmierci. Nie znając przyczyny śmierci nie możemy w żaden sposób oceniać postępowania lekarki – dodaje dr Grzesiowski.
Lekarka pełniąca wówczas dyżur nadal pracuje w tym szpitalu. Prokuratura czeka na wyniki badań histopatologicznych i toksykologicznych. Być może dzięki nim uda się ustalić przyczynę śmierci chłopca.
- Gdyby to się stało w szpitalu, łatwiej by nam było się z tym pogodzić. Tutaj, w domu nie mogliśmy zrobić nic – kończy Katarzyna Żurek.