Uwaga!

odcinek 6058

41-letni Mariusz M. kilkanaście razy zgwałcił swoją niespełna 10-letnią córkę, brutalnie wykorzystał także jej koleżankę. To wstrząsające ustalenia prokuratury z Myszkowa. Jak to możliwe, że mimo niepokojących zgłoszeń koszmar trwał kilka lat?

Domowe piekło

Do aktów przemocy w domu pani Wioletty dochodziło wielokrotnie, od co najmniej pięciu lat.

- Bił mnie tak, żeby nie było widać, żeby nie było śladów. Dostawałam z pięści, albo z „plaskacza”. Raz uciekałam z dzieckiem na strych, to wbił mi czubek noża, ślad mam do dziś. Wszystkiego się po nim można spodziewać. Zdarzało się nawet, że mówił, że mnie zabije i wywiezie do lasu i dzieci nie będą nawet wiedziały – opowiada kobieta.

Sąsiedzi byli świadkami tego, jak Mariusz M. znęcał się nad żoną.

- Bił ją pogrzebaczem, paskiem. Była bita po nogach, plecach. Na plecach miała ślady aż do mięsa – opowiada jedna z sąsiadek.

- Raz widziałam, jak ją zrzucił z fotela, skopał, ubił ją strasznie. Zrobił tak, bo nie było jej w domu, bo przyszła do mnie – dodaje Danuta Grzelka, inna z sąsiadek.
Czując bezkarność Mariusz M. z czasem już nie tylko bił żonę, ale zaczął również sprowadzać do domu kochanki. W końcu, trzy lata temu do sądu rodzinnego trafił anonim w którym było napisane, że dzieci również doświadczają przemocy fizycznej i są świadkami aktów seksualnych.
Nikt jednak nie przypuszczał, że 41-latek mógł gwałcić swoją 9-letnią córkę i jej starszą koleżankę.

- Kiedy dostałam telefon ze szkoły, co się stało, to mi nogi podcięło. Jakbym wiedziała, że tak córce robił, to bym dziecku pomogła – mówi matka 9-latki.

Zastraszone

Do gwałtów miało dochodzić pod nieobecność żony. Dziewczynki miały być zastraszane.

- Złapał ją za włosy i powiedział, że je spali, jeżeli komukolwiek powie lub obetnie ją na łyso. Powiedział też, że mnie zabije, jeśli mi powie o wszystkim. One były tak wystraszone, że milczały – mówi matka drugiej z ofiar.

Mariusz M. został aresztowany dopiero po tym, jak jego córka nie wytrzymała i opowiedziała o wszystkim szkolnemu pedagogowi.

- Wynik przesłuchania dziewczynek przed sądem i opinia psychologa, który ocenił ich zeznania nie pozostawiły wątpliwości, że dziewczynki są prawdomówne, wiarygodne i nie konfabulują. Przyjmujemy, że było to kilkanaście [gwałtów – red.] na córce i co najmniej dwa na jej starszej koleżance – wylicza Dariusz Bereza z Prokuratury Rejonowej w Myszkowie.

Jak to możliwe ze nikt z jej najbliższego otoczenia nie wiedział o jej dramacie? Okazuje się że Mariusz M. przemocą zmusił wszystkich, których krzywdził do milczenia.

- Chciałam powiedzieć o tym policji, albo opiece, ale mówił, że mnie zabije. A córka nic mi się nie skarżyła, w szkole była wesołym dzieckiem. Jej mówił, że jak mi opowie o tym, to zabije ją i mnie. Dziecko się bało też o mnie – mówi żona Mariusza W.

"Dzielnicowy rzetelnie wykonywał obowiązki"

Liczne sygnały, dotyczące przemocy czy nadużyć seksualnych, przez lata nie zwróciły uwagi policji, opieki społecznej czy sądu rodzinnego. Policja podaje, że od 2015 roku otrzymała, co najmniej pięć zgłoszeń dotyczących awantur, czy libacji alkoholowych w tej rodzinie. Wcześniej przez rok obowiązywała tam procedura niebieskiej karty. Dodatkowo trzy lata temu do komendy powiatowej policji trafił ten sam anonim, w którym świadek wskazuje na możliwość nadużyć seksualnych. Pomimo tego, nigdy nie wszczęto żadnego postępowania.

- Dzielnicowy rzetelnie wykonał wszystkie swoje obowiązki. Zgłoszenia od naocznych świadków tych przestępstw do nas nie docierały - komentuje sierż. szt. Marta Wnuk z Komendy Powiatowej Policji w Zawierciu.

- Sąd rodzinny nie prowadzi postępowania karnego. Nie mieliśmy informacji o wykorzystywaniu seksualnym. Nie mam wiedzy, czy taka informacja na policję została przekazana. Sąd rodzinny zareagował w taki sposób, jaki mógł, czyli ograniczył władzę rodzicielską – dodaje Dominik Bogacz z Sądu Okręgowego w Częstochowie.

Policja do tej pory nie wszczęła postępowania wyjaśniającego. Twierdząc, że nie było zawiadomienia od bitej przez swojego męża pani Wioletty.

- Bałam się go. Jak miał przyjechać do domu z trasy to bolał mnie brzuch. Byłam zakochana, miałam klapki na oczach, ale nie wytrzymałam. Pierwsze trzy dni po tym, jak odszedł z domu, widziałam go cały czas przed oczami. Jak usłyszałam, że go aresztowano, to zeszło ze mnie wszystko. Nareszcie jest spokój – kończy pani Wioletta.

- Tam było mnóstwo sygnałów, mówiących o tym, że w domu dzieje się krzywda dziecka. My, jako instytucje jesteśmy po to, by w czas zareagować. Jeśli tego nie robimy, to współuczestniczymy w przestępstwie – komentuje Iwona Anna Wiśniewska, psychoterapeuta, seksuolog.