Uwaga!

odcinek 6044

Podmuch wiatru zerwał drewniany dach z budynku wypożyczalni nart. Konstrukcja uderzyła w idących po parkingu ludzi. W tym tragicznym zdarzeniu pan Paweł stracił żonę i dwie córki. Po raz pierwszy zdecydował się opowiedzieć o dniu, który na zawsze zmienił jego życie.

Ferie

Na początku lutego Paweł Kośnik wraz z całą rodziną wyjechał na tydzień w Tatry.

- Jak wyjeżdżaliśmy w góry, to tylko w polskie Tatry. To było nasze ulubione miejsce – opowiada pan Paweł.

Droga z Warszawy minęła im spokojnie. Wypoczynek zaczął się wspaniale.

- Kiedy przyjechaliśmy była piękna, słoneczna pogoda. Dzieci zjeżdżały na nartach, a my z żoną się przechadzaliśmy. Cieszyliśmy się odpoczynkiem. Następnego dnia, zgodnie z prognozami, zmieniła się pogoda. Na śniadaniu powiedziano nam jednak, że wyciągi funkcjonują normalnie. Znajomi wyjechali nieco wcześniej, my dojechaliśmy później. Teraz myślę, że może gdybym zbierał się wolniej, uniknęlibyśmy tego wszystkiego – zastawia się pan Paweł.

Rodzinie w zimowym wyjeździe towarzyszyła grupa przyjaciół. Córka Klara, zaprosiła swoją najbliższą przyjaciółkę razem z rodzicami.

- Nie wyjęliśmy nawet nart z samochodu. Żona i córki wysiadły, ja rozmawiałem przez telefon. Pamiętam doskonale moment, gdy kończąc rozmowę zobaczyłem unoszący się nienaturalnie dach, który po chwili jak lotnia leciał w kierunku mojego samochodu – wspomina mężczyzna i dodaje: W ogóle nie przyszło mi do głowy, że ten dach je zabrał. Dopiero jak wysiadłem z samochodu, kątem oka zobaczyłem leżącą osobę. To była moja żona. Leżała bez ruchu, obok leżała starsza córka. Dwa metry dalej leżała druga córka, też bez ruchu.

Zobacz też: Czym nie należy popijać leków?

„Starałem się, by Paweł na to nie patrzył”

Przyjaciel rodziny, Igor Ostalski, był świadkiem całej tragedii. Lecący dach otarł się o jego głowę. W ostatniej chwili padł na ziemię.

- Starałem się Pawła odciągnąć, żeby tego nie widział. Tego widoku nie da się zapomnieć. Razem z ratownikami i policjantami staraliśmy się Pawła uspokoić, podać mu leki, ale udało się to dopiero po kilkudziesięciu minutach – wspomina.

Żona i młodsza córka pana Pawła zginęły na miejscu. Starsza córka, kilka godzin później zmarła w szpitalu.

- Podbiegłem do żony, próbowałem ją cucić, ale nie reagowała. Próbowałem ją reanimować, za chwilę ktoś do mnie dobiegł i mi pomógł. Kiedy próbowałem wdmuchnąć powietrze do jej ust, poleciała z nich krew. Wiedziałem, że to koniec – wspomina pan Paweł i dodaje: Żona i młodsza córka zostały w tych workach. Starszą zawieźli do szpitala do Nowego Targu, w stanie bardzo ciężkim. Zmarła po południu, miała tak poważne obrażenia wewnętrzne, że nie udało się jej uratować.

15-letnia Klara i 21-letnia Wiktoria były bardzo lubianymi, wesołymi dziewczynami.

- Wiktoria była dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam. Podobnie myślała, czuła. Uśmiech nigdy nie schodził jej z twarzy, nawet gdy spała. Była wyjątkowo wesołą osobą, miała do siebie dystans - opowiada Magdalena Wróblewska, przyjaciółka.

- Kiedy Klara wracała ze szkoły, często mówiła mi, że mnie kocha. To była moja najmłodsza wnuczka. Pięknie śpiewała, jej głos rozchodził się po całym domu. Bardzo tego teraz brakuje - opowiada Zofia Juchniewicz, babcia.

Sprawą śmierci żony i dwóch córek pana Pawła zajmuje się prokuratura. Śledczy próbują odpowiedzieć na pytanie, kto odpowiada za tą tragedię.

- Cały czas wydaje mi się, że to zły sen. W końcu się obudzę, zobaczę je i to się skończy. Niestety, zdjęcia z pogrzebu uświadamiają mi, że to się stało i nie wiem jak z tym dalej żyć. Wszyscy podkreślają, że czas leczy rany, ale ja nie wiem, jak to ma się zagoić i jak mam bez nich żyć - kończy pan Paweł.