Uwaga!

odcinek 6030

Działają pod presją czasu i podejmują ogromne ryzyko. Każdego dnia zespoły pogotowia śpieszą na ratunek pacjentom, nie wiedząc ostatecznie, co czeka ich na miejscu.

Adam Komsta pracuje w pogotowiu od ośmiu lat. Jest szefem zespołu ratownictwa medycznego.

- Każdy wyjazd obarczony jest teraz ryzykiem infekcji koronawirusa, nie każdy to wytrzymuje. Przychodzę do pracy, bo ktoś musi to robić. Ponad miesiąc nie mieszkam z rodziną, nie wracam do domu. Mieszkam, jak najbliżej pracy.

Ocena ryzyka

Podstawowym narzędziem komunikacji zespołu karetki z dyspozytorem pogotowia jest tablet.

- Na tablet przychodzi karta zlecenia, gdzie jest napisany adres i powód wezwania. Decyzja o założeniu odzieży ochronnej zapada wtedy, kiedy otrzymujemy wezwanie. Odzież trzeba założyć w taki sposób, żeby spełniała swoją rolę, czyli trzeba to zrobić dokładnie. Musimy po wszystkim sami nawzajem siebie skontrolować – wyjaśnia Komsta.

Kombinezony nie sprzyjają też wykonaniu czynności przy pacjencie.

- Chodzi o czynności, które mamy doskonale wyćwiczone. W momencie, kiedy trzeba je wielokrotnie wykonać w kombinezonie ich wykonanie jest trudniejsze, zabiera więcej czasu. Zwiększa się również ryzyko błędu – przyznaje.

Po każdym pacjencie z podejrzeniem COVID-19 ratownicy muszą pojechać do stacji odkażania.

- Jeśli używaliśmy w stosunku do pacjenta naszych sprzętów służących do pomiarów, to zakładamy, że te elementy są skontaminowane. Chcemy jak najszybciej pozbyć się kombinezonów – opowiada ratownik.

Zobacz też: To często jedyny objaw koronawirusa - lekarze apelują, by go nie ignorować

Pacjent z dusznościami

Nie każdy wyjazd karetki do pacjenta z podejrzeniem zakażenia koronawirusem przebiega bez problemów.

Obserwowaliśmy, jak zespół pana Adama dostał wezwanie do ponad osiemdziesięcioletniego pacjenta w bardzo ciężkim stanie.

- Pacjent był niewydolny oddechowo, miał duszność. Pomiar wysycenia krwi tlenem również wskazał, że tego tlenu jest niewystarczająca ilość.

Dyspozytor zdecydował o przewiezieniu pacjenta do szpitala zakaźnego. Ze względu na jego bardzo ciężki stan, ratownicy musieli zabezpieczyć podstawowe funkcje życiowe pacjenta.

- Podawaliśmy pacjentowi tlen, leki przeciwgorączkowe, prowadziliśmy płynoterapię – opowiada pan Adam.

- Na podjeździe szpitala spotkaliśmy się z dużym oporem personelu przed przyjęciem pacjenta – dodaje ratownik.

Pan Adam nie rozumie niechęci ze strony szpitala.

- Personel szpitala twierdzi, że przyjmują tylko pacjentów z potwierdzonym koronawirusem, co nie jest prawdą. Mają też przyjmować pacjentów z podejrzeniem koronawirusa, tym bardziej pacjentów z dusznością, ze spadkiem poziomu tlenu we krwi. Ciekawostką jest, że po wejściu na SOR zauważyłem jednego pacjenta. Mieli wolne łóżka, miejsca, wolne ręce – podkreśla ratownik.

Mijały kolejne minuty od momentu, kiedy karetka z pacjentem stanęła na podjeździe szpitala. Mężczyzna zaczął sygnalizować ratownikom, że bardzo źle się czuje.

- Dajcie mi coś, żebym usnął i… Już nie wytrzymuję – mówił pacjent.

„To nie jest żadne bohaterstwo”

Personel szpitala odmówił przyjęcia pacjenta. Dyspozytor pogotowia podjął decyzję o wezwaniu policji. Dopiero, kiedy policja była już w drodze szpital nagle zmienił decyzję. Po trzydziestu minutach oczekiwania w karetce, chory w końcu został przyjęty.

- Finalnie pacjent został przekazany, ku niezadowoleniu personelu. Policja nie zdążyła dojechać do nas, ale personel szpitala wiedział, że policja już jedzie. Tego typu spięcia zdarzają się w każdym szpitalu – mówi pan Adam.

- Nasza praca to nie jest żadne bohaterstwo. Do momentu, kiedy wiem, że mogę się zabezpieczyć w sposób, który uważam za stosowny, pracuję i będę pracował. W momencie, kiedy będę uważał, że zabezpieczenie jest niewystarczające z jakiś przyczyn, nie wiem, czy nie będę rozważał zmiany podejścia do życia, czy pracy – kwituje ratownik.