Uwaga!

odcinek 6016

Mieszkająca pod jednym dachem, siedmioosobowa rodzina Malinowskich i Warzechów przez prawie miesiąc żyła w niepewności i strachu z objawami koronawirusa, po tym jak do szpitala zabrano mieszkającą z nimi babcię. Kobieta wyzdrowiała, ale do domu wrócić nie mogła, bo pozostałym domownikom nie wykonano testów.

Wielopokoleniowa rodzina

Pan Rafał z całą rodziną mieszka w domu wielorodzinnym w Katowicach. Do niedawna mieszkała z nimi jego babcia, ale kilka tygodni temu trafiła do szpitala w Tychach z objawami koronowirusa, który został potwierdzony testami.

- 19 marca pogotowie zabrało babcię. 20 marca został u niej stwierdzony pozytywny wynik na koronawirusa. Od 21 marca sanepid przydzielił nam kwarantannę na dwa tygodnie, która 4 kwietnia została przedłużona o kolejne dwa tygodnie. W tym czasie, wszyscy w rodzinie poza mną, mieli objawy zarażenia – opowiada Rafał Malinowski i dodaje: - Babcia jest osobą niepełnosprawną, nie wychodziła z domu od trzech lat, więc musiał ją zarazić ktoś z nas.

Po ponad dwudziestu dniach kwarantanny u rodziny Malinowskich i Warzechów dalej nie pojawił się nikt, by wykonać testy. Przez długie tygodnie rodzina żyła w nieświadomości i strachu.

- Do tej pory nie pojawił się u nas wymazobus. Interweniowaliśmy w tej sprawie w sanepidzie, w centrum zarządzania kryzysowego. Wszystkie te urzędy przerzucają się odpowiedzialnością – żali się Sandra Malinowska.

- Babcia, która trafiła 19 marca do szpitala, czuje się już dobrze, miała dwukrotnie robione testy, które miały wynik negatywny. Babcia wyzdrowiała, ale nie może wrócić do domu, bo my wciąż trwamy w kwarantannie – dodaje Rafał Malinowski.

Zobacz także: Remdesivir - lek, który pokona koronawirusa SARS-CoV-2 trafi także do polskich pacjentów

Testy rozwiałyby wątpliwości

Dom państwa Malinowskich i Warzechów, choć wielorodzinny, jest podzielony na samodzielne mieszkania. Gdyby członkowie rodziny zostali przebadani na obecność koronawirusa, mogliby się podzielić na grupy zarażonych i zdrowych. Osoby zdrowe mogłyby zająć się wymagającą opieki babcią i izolować się od osób chorych.

- Sanepid powiatowy każe dzwonić do sanepidu wojewódzkiego, a ci odsyłają do centrum zarządzania kryzysowego, które umywa ręce. Ostatecznie usłyszeliśmy, że na tym etapie decyduje lekarz. Ale oni też nie wiedzą, co w naszej sytuacji zrobić – mówi Sandra Malinowska.

- Procedura jasno określa, że przy pojawieniu się objawów zarażenia koronawirusem powinny być wykonane testy. W tym przypadku to badanie było konieczne. Wiem, że czas oczekiwania na wymazobus może być bardzo długi, nawet kilkanaście dni. To poważne niedopatrzenie, w tym przypadku badanie powinno być zrobione wcześniej – tłumaczy prof. Anna Boroń-Kaczmarska, lekarz chorób zakaźnych.

Po naszym telefonie do dyrekcji sanepidu w Katowicach okazało się, że znalazł się wymazobus, który przez trzy tygodnie nie mógł dotrzeć do domu państwa Malinowskich i Warzechów.

Po przeprowadzeniu testów w laboratorium okazało się, że cała rodzina jest zdrowa. Nie wiadomo, kto był zarażony, kto przeszedł już chorobę, a kogo ominęła. Najważniejsze, że testy wykazały wynik ujemny i babcia mogła wrócić do domu.

Raport specjalny o koronawirusie w serwisie Zdrowie TVN