Uwaga!

odcinek 5912

Uwaga!

Czworo rodzeństwa z okolic Świecia nie wróciło po lekcjach do domu. Szkoła i pomoc społeczna nie miały wątpliwości, że dzieci trzeba odebrać matce i jej konkubentowi. - Słyszałem wulgarne słowa: „Wyliż mi ch…”, wypowiadane do 11-letnich dziewczynek – mówi jeden z sąsiadów. Tymczasem sąd na drugi dzień oddał dzieci matce, bez ich przesłuchania.

Kilka tygodni temu rodzeństwo z okolic Świecia, dwie nastoletnie dziewczynki i dwóch chłopców, nie wróciło ze szkoły do domu. Dzieci skierowano do rodzin zastępczych.

- To była przemyślana decyzja. Skonsultowana z odpowiednimi instytucjami. Kierowaliśmy się dobrem dzieci i zapewnieniem im bezpieczeństwa. Dzieci powinny być w rodzinie zastępczej do czasu wyjaśnienia sytuacji, jaka panuje w domu – przekonuje Brygida Klimczak, pedagog szkolny.

Jak zapewniają pracownicy szkoły, wszystko odbyło się w spokojnej atmosferze. Policjantom towarzyszył psycholog, który wyjaśnił dzieciom powody takiego postępowania.

- Bałam się reakcji dzieci, płaczu. Ale tu dzieci były spokojne, wiedziały, co się z nimi stanie. Nie było po nich widać, że się stresują. Bawiły się, układały ze mną klocki, były zadowolone i uśmiechnięte - zapewnia Małgorzata Guziewicz, dyrektor szkoły podstawowej.

„Najbardziej żal nam dzieci”

Rodziną zajmował się miejscowy ośrodek opieki społecznej. To między innymi ta instytucja domagała się odebrania dzieci. Od kilku miesięcy do ośrodka docierały niepokojące sygnały na temat matki dzieci i jej konkubenta.

- Informacje, które do nas trafiły, ścięły mnie z nóg. Od pana konkubenta do dzieci kierowane są takie epitety… tak nie mówi się nawet do dorosłych osób. W mojej ocenie dzieci już zbyt długo cierpiały w tej rodzinie – uważa Marzena Brac, kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Świeciu.

Tymczasem już następnego dnia po odebraniu dzieci, nie przesłuchując ani dzieci, ani żadnego z pracowników instytucji, które chciały ich odebrania, sąd zdecydował, że mają one wrócić do domu.

- Najbardziej żal nam dzieci. Najpierw przeżyły odebranie, zawiezienie do innych placówek i rodziny, a na drugi dzień mają zupełnie inną decyzję. Wracają. Nam jest trudno, a co dopiero dzieciom – wskazuje Brygida Klimczak.

W rodzinie zastępczej została tylko jedna z dziewczynek, która stanowczo odmówiła powrotu.

- W mojej ocenie dziecko bało się wrócić, bało się o swoje zdrowie i życie. 11-letnie dziecko wie, co jest dobre, a co jest złe. Ona bała się o swój los, nie czuła się bezpiecznie. Bała się, że coś się zadzieje, może coś gorszego. Na pewno bała się partnera swojej matki – wskazuje Marzena Brac.

Według ośrodka pomocy społecznej matka nie opiekuje się właściwie dziećmi. Kilka miesięcy temu decyzją sądu przyznano jej kuratora i asystenta rodziny.

- Pracowałam nad edukowaniem mamy, by wiedziała, jak spędzać czas z dziećmi. Jak dzieci chwalić, przytulać, czy mówić dzieciom „kocham cię". Moją rolą było pokazanie mamie, jak cieszyć się z macierzyństwa. Jak kochać własne dzieci – mówi Ludmiła Młynik, asystent rodziny w Ośrodku Pomocy Społecznej w Świeciu.

Bezpieczeństwo dzieci ma być zagrożone od czasu, gdy matka poznała obecnego partnera. Według sąsiadów, kobieta nie reagowała na to, co robi z dziećmi konkubent. Zaniepokojeni zawiadomili policję.

- Byłem w szoku, że sąd oddał te dzieci na drugi dzień. Masakra. Koleżankę mam, co byli w rodzinie zastępczej tych dwóch chłopców. Po dwóch godzinach się spytali, czy mogą zostać na dłużej. Coś jest na rzeczy. My tego sobie nie wymyśliliśmy – zapewnia sąsiad.