Uwaga!

odcinek 5862

Uwaga!

Tymek był na granicy życia i śmierci. Wystarczył moment nieuwagi rodziców i przez kilka miesięcy dziecko walczyło o życie w szpitalu. Jak to się stało, że 13-miesięczny chłopiec otworzył butelkę z niebezpieczną żrącą substancją? Czy chłopiec kiedykolwiek będzie oddychał samodzielnie, czy kiedykolwiek wypowie pierwsze słowo?

Pięć lat temu trzynastomiesięczny Tymek połknął granulki żrącej substancji używanej do udrażniania rur.

- Wróciłem z pracy, wyciągnąłem z samochodu karton, w którym był ten nieszczęsny granulat. Przedmioty rozpakowałem na niską ławę w salonie. Tymek sięgnął rączką. To był moment, kiedy nas nie było w pokoju, byliśmy w kuchni za ścianą. Naszą uwagę zwrócił krzyk starszej córeczki. Tymek siedział na dywanie, część granulatu była rozsypana. Jakąś część miał już w ustach – mówi Robert Kasprzyk, tata Tymoteusza.

Butelka była źle zabezpieczona

Butelka z niebezpieczną substancją była fabrycznie źle zabezpieczona, zakrętka była niedokręcona do końca gwintu. Granulat ługu sodowego wypalił chłopcu górne drogi oddechowe, język, krtań, gardło, tchawicę i część przewodu pokarmowego.

Tymek został natychmiast zaintubowany i wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną.

- W śpiączce był ponad trzy tygodnie, dopiero wtedy zadecydowano o jego wybudzeniu. Lekarze nie byli pewni, czy on w ogóle przeżyje. Pierwsze dwa tygodnie były kluczowe, bo nie wiadomo było, jak organizm zniesie neutralizację tego środka. To, że nie doszło u Tymka do masywnego krwotoku wewnętrznego jest wielkim szczęściem – przyznaje ojciec i dodaje, że po dwóch miesiącach musieli się pogodzić z tym, że Tymek będzie musiał żyć z rurką tracheostomijną i będzie odżywiany przez sondę do żołądka.

- Musieliśmy nauczyć się, jak o niego dbać, jak się nim opiekować. Takim przejmującym uczuciem jest to, że wszystkie dzieci płaczą, a Tymek nie płacze – mówi Kasprzyk.

Chłopczyk wskutek wypadku przestał oddychać samodzielnie, nie mówi i żywiony jest pozajelitowo. Przez kilka lat Tymek wraz z tatą dzielił swoje życie pomiędzy szpitalem a domem. Mama chłopca została w rodzinnym domu w Dębicy i opiekowała się siostrami chłopca, starszą Lilą i młodszą Milenką. Dzięki pomocy finansowej teściów, rodzinie Tymka udało się przetrwać najtrudniejsze momenty.

Rodzice chłopca rozpaczliwie szukali pomocy dla syna w Polsce i za granicą, ale poparzenia były na tyle rozległe, że nikt nie chciał się podjąć operacji. Kiedy chłopczyk skończył cztery lata, profesor Adam Maciejewski z Centrum Onkologii w Gliwicach przyjął małego pacjenta do siebie i rozpoczął przygotowania do skomplikowanej operacji przeszczepu zniszczonych narządów.

- Była godzina 13:52. Pamiętam, spokojny głos docenta Łukasza Krakowczyka. Usłyszałem, że jest dawca. Powiedziałem, że jesteśmy zdecydowani i bardzo byśmy chcieli, żeby ta operacja doszła do skutku – wspomina ojciec chłopca.