Uwaga!

odcinek 5854

Uwaga!

Liczyli, że dotacje unijne pozwolą rozkręcić im biznes. Napisanie wniosku powierzyli „profesjonalnej” firmie. Nie tylko nie dostali unijnych pieniędzy, ale stracili też własne oszczędności. - Firma działa dalej, ulotki rozdawane są pod urzędem pracy, a prokuratura znajduje się 30 metrów obok niej - mówi Tomasz Fijałek.

Prowadzona przez małżeństwo Monikę i Jacka K. firma działa w Warszawie. Reklamuje się, jako profesjonalny partner pomagający niewielkim przedsiębiorstwom w sporządzaniu wniosków o dotacje z Unii Europejskiej.

Wśród setek klientów firmy znalazł się m.in. pan Marcin, który uruchamiał wymarzony warsztat samochodowy.

Bez dotacji, bez pieniędzy

- Znalazłem ich ulotkę w urzędzie pracy. Zadzwoniłem, odebrała przesympatyczna kobieta. Podczas wizyty dowiedziałem się, że jest fajny program dofinansowujący rozwój takich warsztatów jak mój. Zapłaciłem 4920 zł – przyznaje Marcin Kamiński, właściciel warsztatu samochodowego.

Z usług tej samej firmy skorzystała też Katarzyna Skiba.

- Zajmowałam się serwisem sprzątającym i chciałam poszerzyć działalność o otwarcie sali zabaw dla maluchów. Dowiedziałam się, że można zdobyć dotacje unijne, ale trzeba było napisać kolejny wniosek. Zapłaciłam 8600 zł.

Z kolei Marek Dziewit, właściciel firmy parkieciarskiej chciał zdobyć dotację na zakup maszyn.

- Trafiłem do K. Ona była bardzo przekonująca, były dyplomy na ścianach. Pani K. zapewniała mnie, że wszystkie dotacje realizowane są w 100%. Zapłaciłem 4920 zł.

Szybko okazało się, że dotacji nie będzie.

- Pojechaliśmy do funduszu pożyczkowego, po pokazaniu tego wniosku wyśmiali nas. Potem zwróciliśmy się do innego biura, które świadczy podobne usługi. Dostaliśmy kolejny kubeł zimnej wody, bo powiedzieli, że to wszystko są brednie. Że na warsztat nie ma w ogóle takich dofinansowań. Musi być jakaś nowoczesna myśl technologiczna. A w warsztacie samochodowym ciężko znaleźć jakąś innowacyjną technologię – przyznaje Kamiński.

- Walczyliśmy, żeby wpisać ten wniosek w system, ale się nie udawało. W naszym wniosku było z 15 błędów – mówi Dziewit.