Uwaga!

odcinek 5841

Uwaga!

Przemysław S., pomimo konfliktów z prawem i bycia skazanym za molestowanie seksualne 13-letniej dziewczynki, założył stowarzyszenie obrony praw dziecka. Jak to możliwe, że wymiar sprawiedliwości pozostaje bezradny wobec Przemysława S.?

Porady prawne Przemysława S.

Przemysław S. został skazany prawomocnym wyrokiem za inne czynności seksualne wobec 13-letniej dziewczynki, siostry swojej obecnej partnerki. Mężczyzna, mając wyrok za pedofilię (dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć) założył stowarzyszenie obrony praw dziecka.

Choć nie ma żadnego prawniczego wykształcenia, stowarzyszenie miało wszczynać i przystępować do spraw sądowych, dotyczących m.in. opieki nad dziećmi. Mężczyzna za porady prawne pobiera opłaty.

- Trzeba umiejętnie poprowadzić pana sprawy, żeby pan wyszedł obronną ręką i żeby to jakoś wszystko pozałatwiać. Studiuję prawo, do dnia dzisiejszego nie przegrałem żadnej sprawy mojego klienta – mówi naszemu reporterowi, który podał się za potencjalnego klienta.

Przemysław S. oprócz pedofilii odpowiadał też za groźby karalne, uszkodzenie ciała, znieważenie funkcjonariusza publicznego, oszustwa.

- Na początku naszego małżeństwa wszystko było dobrze. Zmieniło się, gdy urodził się drugi syn. Wiedziałam, że mąż był karany, ale dowiadywałam się o kolejnych sprawach. Byłam pod jego bardzo dużym wpływem. Robiłam wszystko pod jego dyktando – wyznaje pani Marta.

Gdańsk

Po rozstaniu z żoną, Przemysław S. zamieszkał wraz z synami w altanie na działkach. Związał się także, o czym wówczas nie wiedziała jego żona, z nową partnerką.

- Kiedy zabrał synów i wyjechał do Gdańska to wierzyłam mu, że przyjedzie także po mnie i córkę. Wierzyłam, bo był moim mężem – mówi pani Marta.

Synowie Przemysława S. poszli do szkoły w Gdańsku.

- Zapisał dzieci do naszej placówki opowiadając nieprawdę. Powiedział, że jest człowiekiem wolnym, po rozwodzie i wspólnie z żoną zdecydowali, że on zajmie się dziećmi. Ten młodszy chłopak ciągle płakał, ale nie powiedział nigdy, dlaczego. Jak pytaliśmy ich, gdzie jest mama to dzieci spuszczały głowę i się nie odzywały. Ten starszy syn był nerwowy, widać było, że brakuje mu matki – mówi anonimowo wicedyrektor szkoły podstawowej w Gdańsku.

Nieświadoma niczego pani Marta, żona Przemysława S. czekała na męża z najmłodszą córeczką, wierząc, że na Wybrzeżu czeka na nią dom i lepsze życie. W końcu S. się pojawił.

- Kiedy zeszłam z walizkami, jego już nie było. Wziął 2,5–letnią wówczas córkę i odjechał – opowiada.

Tymczasem do szkoły dochodziły coraz bardziej niepokojące informacje. Pedagogom dzieci zwierzyły się, że są bite przez ojca.

- Zgłosiliśmy sprawę na policję, bo jego dzieci przestały chodzić do szkoły. Zadzwoniła do nas policjantka z informacją, że wszystko jest w porządku, dzieci po prostu są chore, rodzice są z nimi. Tłumaczyłam, że mieszkająca z nimi kobieta nie jest ich matką, tylko partnerką tego pana. Bezskutecznie – opowiada wicedyrektor szkoły.

Kiedy pewnego dnia w szkole pojawiła się pani Marta, prawda wyszła na jaw.

- Pod koniec października przyjechała do szkoły kobieta i przedstawiła się jako matka tych dzieci, mówiąc, że ich szuka. Zamurowało nas. Jak dzieci ją zobaczyły, to był jeden wielki krzyk. Młodszy chłopak biegł krzycząc: „Mamo, mamo! Tyle na ciebie czekaliśmy, zabierz nas do domu!”