Uwaga!

odcinek 5831

Uwaga!

Osiem lat temu jego awaryjne lądowanie obserwowała cała Polska. Dziś już nie może siadać za sterami samolotów pasażerskich. Kapitan Tadeusz Wrona musiał odejść na emeryturę. Co będzie teraz robił?

Światowy rozgłos kapitanowi Wronie przyniosło awaryjne lądowanie na warszawskim Okęciu. W pilotowanym przez niego boeingu 767 nie wysunęło się podwozie. Sprawnie wykonany manewr ocalił życie 231 osób znajdujących się na pokładzie.

- Nie mam tego, na co dzień w głowie. To była część naszej pracy, wykonywaliśmy nasze obowiązki. Niestandardowe, bo sytuacja była niestandardowa. Chciałem, żeby nic się nie stało – mówi dzisiaj kapitan Wrona.

- To było przerażające. Wiedziałam, co się może stać. Miałam poczucie bardzo dziwnej sytuacji. Zwłaszcza, że to nie był jego lot. On się zamienił z kolegą i to nie ze swojej inicjatywy. Ale chyba tak miało być – mówi Marzena Grylewicz-Wrona, żona kapitana Wrony.

Od szybowców po boeingi

Wieloletnia i niemal bezawaryjna przygoda kapitana Tadeusza Wrony z lotnictwem, zaczęła się ponad pół wieku temu. Najpierw były tylko marzenia o lataniu. Potem już prawdziwe, choć jeszcze amatorskie latanie na szybowcach w aeroklubie. W trakcie jednego z letnich obozów szybowcowych, młody pilot poznał swoją przyszłą żonę, wówczas adeptkę szybownictwa.

- Powiedziałam, kiedyś siedząc z rodzicami na balkonie i widząc samolot: „Moim mężem będzie kapitan z LOT-u”. Nie wiem, jak to się stało, ale trafiłam później na lotnisko, zaczęłam latać i nagle pojawił się mąż, który błyskawicznie został kapitanem LOT-u – wspomina Marzena Grylewicz-Wrona.

- Nachodziłem się za nią. Konkurencja była bardzo duża – śmieje się kapitan Wrona.

- On był tak uparty, że nie miałam wyjścia. Po prostu sobie postanowił i koniec. To jest bardzo silny charakter i wiedziałam, że przy dwóch takich, nie będzie łatwo. I nie było – przyznaje Grylewicz-Wrona.

Wspólne podróże, ale przede wszystkim miłość, pozwoliły rodzinie kapitana przetrwać.

- To było trudne, że go nigdy nie było. Zawsze sama woziłam dzieci do szkoły, chodziłam na wywiadówki, inne rzeczy też robiłam sama – wspomina żona kapitana.

- Jak gdzieś lecieliśmy to minimum na tydzień. Więc to były dwa dni przerwy w domu z rodziną, tydzień poza domem. To życie jej ze mną nie było łatwe. Jestem jej wdzięczny za to, że wytrwała – mówi kapitan Wrona.

Jego dzieci są już dzisiaj dorosłe. Syn tak jak ojciec został pilotem i pracuje w liniach lotniczych. Wnuk kapitana także zaczyna przygodę z lataniem. Zanim sam siądzie za sterami najpierw szybowca, a potem samolotu, trenuje z dziadkiem na symulatorze.