21-letni Maciek zginął potrącony przez auto. Kierowca nie hamował. Nie udzielił poszkodowanemu pomocy. Uciekł, później zacierał ślady. Dlaczego śledczy uznali, że jedynym sprawcą wypadku jest ofiara?
- Pamiętam naszą ostatnią rozmowę. To było w sobotę – wspomina Małgorzata Woskowska, mama 21-letniego Maćka.
Pani Małgorzata jest fryzjerką. Pamięta, że tego dnia obcięła synowi włosy. Dała mu pieniądze na nowe buty.
- Wieczorem wyszli z córką na urodziny – mówi mama Maćka.
Około czwartej w nocy, w Zduńskiej Woli, leżącego na jezdni chłopaka, rozjechał samochód.
- Brakowało mu do domu 250 metrów – dodaje pani Małgorzata.
Do dziś nie wiadomo, dlaczego wracający z imprezy Maciek, znalazł się na ulicy. Czy wcześniej został pobity? A może się przewrócił? Pewne jest jedno – kierowca, który prowadził auto, nie hamował. Mężczyzna zamiast udzielić ofierze pomocy, uciekł.
- On jeszcze żył – wspomina Paulina, która była świadkiem wypadku. To ona wezwała pogotowie.
- Zaczęłam dzwonić po pogotowie, jak zobaczyłam, że leży człowiek w kałuży krwi. Kierowca nie hamował. Odjechał, nie zatrzymał się. Nie wysiadł, nie zobaczył, czy Maciek żył. To był czerwony ciemny golf. To powiedziałam policji – dodaje Paulina.