Uwaga!

odcinek 5140

Uwaga!

Wychowawcy z Pogotowia Opiekuńczego z Legnicy wysłali dramatyczny list z prośbą o interwencję do Rzecznika Praw Dziecka. „W pogotowiu panuje rygor i dyscyplina jak w placówkach o zaostrzonym rygorze” – napisali. Co na to szefowie placówki?

„Słowa empatia tam nie ma”

W liście skierowanym do Rzecznika Praw dziecka, który został  też wysłany do naszej redakcji czytamy: „Zwracamy się z prośbą o pilną interwencję w Pogotowiu Opiekuńczym w Legnicy. Odważyliśmy się przerwać milczenie, ponieważ sytuacja jest już nie do wytrzymania. W pogotowiu panuje rygor i dyscyplina jak w placówkach o zaostrzonym rygorze. Kary, które są stosowane przez dyrekcję narażają zdrowie i godność wychowanków.”

- Słowa empatia u pani dyrektor nie ma. Niektóre dzieci naprawdę tak los pokrzywdził, że już po prostu bardziej chyba nie mógł. Trafiając tutaj, liczyły na trochę ciepła, takiego matkowania, a to jednak zderzyło się z rzeczywistością – opowiada była wychowawczyni w Pogotowiu Opiekuńczym w Legnicy a druga dodaje: - Ja się tam czułam, jakbym coś złego zrobiła. A przecież zostałam odebrana z domu, którym nie miałam kolorowo.

Dziennikarka UWAGI! spotkała się z autorami listu do rzecznika. Przerwali milczenie, ponieważ uważają, że placówkę stworzono po to, by dzieciom pomagać. Tymczasem ich zdanie pogotowie krzywdzi podopiecznych, którzy trafiają tu decyzją sądu, odebrane rodzicom, często zaniedbane, niekiedy po traumatycznych przejściach. Są przerażone, zagubione i samotne. W  placówce powinny znaleźć schronienie i pomoc. Jednak, jak mówią,  potrzeby i uczucia dzieci są na ostatnim miejscu. Najważniejszy jest porządek i dyscyplina.

- Tam nie ma szczęścia ani radości. Wszystko jest sztywne. Lekcje, kolacja, spanie, szkoła. Jest rutyna – mówi jedna z wychowanek pogotowia, a inny podopieczny pogotowia dodaje: - Często było tak, że jak wracaliśmy ze szkoły, to nasze pokoje były jeszcze zamknięte na klucz. A jak już weszliśmy do pokoju, to okazywało się, że nasze szafki są pootwierane, albo nawet są z nich powywalane nasze rzeczy. Raz dziennie dostawaliśmy telefon na godzinę. Wszyscy siedzieliśmy w jednym pokoju i mogliśmy dzwonić. Ale na korytarz wyjść już nie można było – dodaje kolejna.